Blast from the past. Seria obchodzi swoje 20-lecie w tym roku, więc grzechem byłoby nie zagrać znowu. Przed chwilą skończyłem pierwszą część - jak to się mimo wieku jeszcze dzisiaj trzyma!
Brakuje dzisiaj tego typu gierek. Krótki (~9-10h), liniowy, turowy RPG z ATB w klimatach survival horroru. Squaresoft z czasów PS1 to bogowie. Jedyna na co narzekałem to notoryczny brak miejsca w ekwipunku, bo jestem z tych co lubią szperać po zakamarkach i grzebać w każdej skrzynce. Co więcej, takim stylem gry bardzo łatwo się przegrindować. Szczególnie w nieco bardziej otwartym, piątym epizodzie w którym można wybrać między paroma miejscówkami pobłądziłem za długo np. po kanałach i muzeum, przez co pod koniec mogłem stać w miejscu i nawet nie omijać specjalnie ataków.
Mimo tego chciałbym kiedyś jeszcze raz zobaczyć ten system walki (tak, Vagrant Story też kiedyś powtórzę). Dla niewtajemniczonych: bohaterka może biegać i unikać ataków wrogów w czasie rzeczywistym. Jak się naładuje pasek akcji na polu walki pojawia się sfera z zasięgiem broni. Wybiera się akcję, w wypadku PE najczęściej strzelanie z giwery, i czeka aż bohaterka wykona ruch. Wtedy jest narażona na ciosy wrogów, a twórcy wiedzieli jak sprytnie skonstruować potyczki. Nietoperze, które swoim echem oślepiają (eh?) potrafią doprowadzić do szału, jeśli jest ich więcej niż 2 w ciasnym korytarzu. Pająki, które zatrzymują Ayę w pajęczynie. Nie wspominając o bossach jak
, których pattern trzeba najpierw wyczaić i się dobrze pozycjonować, jeśli się nie chce zginąć na parę hitów (albo potracić od cholery potionków).
Wspomniany eq to drugi, imo wciąż świetny element rozgrywki. Broni się nie kupuje tylko znajduje w skrzynkach, ewentualnie dostaje fabularnie. Bonusowym expem wpadającym przy każdym level-upie można sobie dopakować prędkość paska ATB, zwiększyć miejsce w inwentarzu albo dopakować broń. Narzędziami, również pochowanymi w skrzynkach, można przenosić bonusy statystyk jak i specjalne właściwości z jednej broni na drugą. Na przykład wybuchowy nabój albo więcej strzałów w jednej turze. Podobnie ma się sprawa z armorem. Wyposażenie się w Auto-heal i odporność na truciznę to moim zdaniem podstawa. Bez tego śmiem twierdzić, że można się trochę spocić bez przegrindowania. Pod koniec gry można ze sobą nosić cały arsenał. Miałem wyrzutnię rakiet, granatnik z usypiającymi granatami (lol), karabin i pistolet. Minigun mi się nie spodobał przez spread, więc olałem, ale jak widzicie kombinacji jest mnóstwo. Na, powtarzam, dość krótką i liniową giereczkę! Pyszne.
Fabuła mi się dzisiaj wydaje, delikatnie mówiąc, głupia. Mitochondria? Samozapłon? Ok. Za to klimat dochodzenia NYPD w takiej niewyobrażalnej sprawie oddany znakomicie. Yoko Shimomura skomponowała muzykę. Bogini Operowy motyw główny, wpadający w elektronikę battle theme, wszystko świetnie podkreślając tajemniczą atmosferę miejscówek.
Co się dzieje pod sam ending to jest do dzisiaj mistrzostwo. Muzyka, walka i ta
. Wow.
Nie, nie walczyłem ze sterowaniem. Trzymanie kółka + strzałki sprawdza się lepiej niż analog, bo po prerenderowanych tłach łatwo się poruszać ścieżkami. Pod względem graficznym przez to też jest dobrze, chociaż zdarzało mi się przeoczyć jakąś głęboko w tle schowaną skrzynie czy nie trafić w przycisk do windy. Cutscenki jak na te czasy to kosmos.
Przykre, że Square musiało tak rozbebeszyć Parasite Eve sequelami. Dwójka i 3rd Birthday niestety daleko mają do genialnej pierwszej odsłony.
btw.: dodam, że niezmiernie orzeźwiające jest odpalenie sobie takiego klasyka z gen 5. Dobra recepta dla wszystkich cierpiących na kryzys gracza, jeśli macie choć trochę sentymentu do późnych lat '90.