Skocz do zawartości

Zdjęcie

Co ostatnio skończyłem/skończyłam?


  • Zaloguj się by odpowiedzieć
10446 odpowiedzi na ten temat

#9601 Cudak Napisany 11 maja 2021 - 16:37

Cudak

    cześć

  • Forumowicze
  • 25 980 Postów:

Cisnę godzinkę to ODST i wydaje się być strasznie nudnym flakiem. Chyba oleję i przejdę sobie Reach od razu. :tak: ODST jest jakoś wartościowe względem lore czy w sumie można olać i zapomnieć?


  • 0

#9602 Nyjacz Napisany 11 maja 2021 - 17:01

Nyjacz

    ( ˇ෴ˇ )

  • Forumowicze
  • 11 986 Postów:

Olewaj bez względu na cokolwiek, bo to teraz straszne niegrywalne kupsko, a im dalej, tym gorzej.


  • 0

#9603 Schrodinger Napisany 11 maja 2021 - 17:14

Schrodinger

  • Moderatorzy
  • 65 972 Postów:

Nie słychaj Nyjacza bo to zjeb

 

Skończ bo muzycznie ODST jest wyjątkowo wykurwiste :banderas:

 


Ten post był edytowany przez Schrodinger dnia: 11 maja 2021 - 17:15

  • 0

#9604 Hanz Napisany 11 maja 2021 - 17:22

Hanz

    youtube.com/dkstbeats

  • Forumowicze
  • 3 097 Postów:
Halo 1 spoko 7/10
Halo 2 nuda 5/10
Halo 3 spoko 8/10
Halo ODST lol/10
Halo Reach supcio 9/10
Halo 4 nuda 5/10
Halo 5 nie gralem/10
  • 1

#9605 xell Napisany 11 maja 2021 - 18:06

xell

    Flawless Cowboy

  • Forumowicze
  • 21 316 Postów:

Nie czaję hejtu na ODST, olać zbieranie audiologów, w hubie się przekradać bokiem od znacznika do znacznika i gra pęka w cztery godziny na legendary, levele są krótkie i urozmaicone, fabuła fajnie poprowadzona. Jedynie szkoda, że niektóre poziomy strasznie brzydkie. :ohgod:


  • 0

#9606 cwany-lis Napisany 11 maja 2021 - 18:21

cwany-lis

    dobrze rokujący pisarz

  • Forumowicze
  • 23 567 Postów:
ODST piękna sprawa, zwiedzanie miasta nocą, gra piękna, stonowana muzyka, fajne odstępstwo od głównej serii, ale wymaga innego podejścia, granie w nią na szybko nie oddaje sprawiedliwości tej produkcji.
  • 0

#9607 burnstein Napisany 12 maja 2021 - 23:32

burnstein

    ostatni król forumka

  • Reformatorzy
  • 51 117 Postów:

Dobra, Nierek skonczony od A do E, można wracać do obrzydliwego farmienia i eugeniki botanicznej.


  • 0

#9608 Shinigami Napisany 12 maja 2021 - 23:36

Shinigami

    Bezbłędny rycerz

  • Forumowicze
  • 38 382 Postów:
Skurczysynu, będzie platyna?
  • 0

#9609 burnstein Napisany 13 maja 2021 - 00:32

burnstein

    ostatni król forumka

  • Reformatorzy
  • 51 117 Postów:

Nie, raczej nie, zerknąłem co bym musiał jeszcze zrobić i mi się nie chce. Przede wszystkim musiałbym jeszcze raz skończyć grę, a absolutnie już mi tych przejść wystarczy :olo:


  • 0

#9610 J3rzman Napisany 15 maja 2021 - 15:56

J3rzman

    Rikimaru

  • Forumowicze
  • 506 Postów:

Bowser’s fury. Świetnie dobrana para z 3D world pod katem tego ze 3D potrafi wku…. i wtedy można się zrelaksować przy furii. ????


  • 0

#9611 Hellmans Napisany 16 maja 2021 - 18:35

Hellmans

  • Forumowicze
  • 13 012 Postów:

Przeleciałem drugi raz Path of Excile, tym razem łuczniczką i na seksiku (60 klateczek), a że spartoliłem build (albo to ze starość) to ostatnie dwa akty padałem na strzała co kilka minut. Tak czy siak wyborny rak, dużo lepszy od serii Torchlight (do tego darmowy), a i pewnych mechanik nawet Diabolo może mu pozazdrościć i przy remasterku D2 na pewno będzie mi ich brakować.

 

TBfQo0y.png

 

Spoiler

  • 1

#9612 kostek Napisany 18 maja 2021 - 21:45

kostek

    radical

  • Forumowicze
  • 2 255 Postów:

ALAN WAKE

 

Kurde, jaka to jest klimatyczna i kompetentna gra. Już nie pamiętam czemu nie ograłem w erze 360, ale jarałbym się niesamowicie. Po 11 latach gierka trzyma się bardzo dobrze. Super mechanika latareczki, w miarę fajne strzelanie i wciągające story - to spowodowało, że przebrnąłem prze tę pozycję bardzo płynnie Mam nadzieję, że Remedy już gotują drugą część.


  • 2

#9613 Kazuo Napisany 18 maja 2021 - 22:38

Kazuo

    ziomeczek Goofy'ego

  • Forumowicze
  • 18 498 Postów:

Najlepsza, najgrywalniejsza, najbardziej klimatyczna giereczka Remedy i przy okazji najbardziej zmarnowany potencjał na wiele lat. Gdyby tak tylko poprawić błędy jedynki, nieco rozbudować niektóre mechaniki i dopakować to next-genową oprawą, to sequel mógłby nawet zawalczyć z ostatnimi Residentami. Osobiście ucieszyłbym się nawet z jakiegoś remasterka  :sadfrog:


  • 1

#9614 Nyjacz Napisany 18 maja 2021 - 23:27

Nyjacz

    ( ˇ෴ˇ )

  • Forumowicze
  • 11 986 Postów:
Dla mnie AW byl kozacki na premiere i ostatnio tez po ograniu zamarzyl mi sie sequel. Zagralem tez na PC chwile i Panie, tam to jest remaster "za darmo". Niestety wersja na XSX jest gowniana.
  • 0

#9615 Hellmans Napisany 19 maja 2021 - 22:54

Hellmans

  • Forumowicze
  • 13 012 Postów:

Odpaliłem w celach naukowych GTA III, ale radyjko takie dobre, że przeleciałem do końca.

 

2VoN6KO.jpg

 

 

20 lat, a zobaczcie jaka to była dopracowana gra, nie to co Cyberpunk

 


  • 3

#9616 Hellmans Napisany 23 maja 2021 - 18:28

Hellmans

  • Forumowicze
  • 13 012 Postów:

Kiedyś były gry, teraz nie ma gier.

 

KsxYqw5.jpg


  • 5

#9617 Kaxi Napisany 23 maja 2021 - 19:09

Kaxi

    N+ Crew

  • Forumowicze
  • 14 159 Postów:

Octopath Traveler - dokończyłem w końcu ostatnie postacie, jakie mi zostały. Ogólnie świetna gier, super system walki, genialny styl graficzny, ale fabularnie nieco słabuje. Po pierwsze świat jest statyczny i wykonywanie questów w niewielkim stopniu zmienia jego stan, ale co najgorsze, to wątki postaci zaczynają się splatać dopiero w opcjonalnym post-game, do którego trzeba grindować, a na to nie mam czasu niestety.

 

The Last of Us Part 2 - niesamowicie ładna i dopracowana gra, która ma jednak koncepcyjne problemy z rozgrywką i fabułą, przez co zmuszałem się, żeby dokończyć. Solidne 8/10, ale żaden mesjasz, ponieważ to przerost formy nad gameplayem.


  • 2

#9618 Sotaku Napisany 24 maja 2021 - 08:16

Sotaku

    JJ

  • Forumowicze
  • 41 679 Postów:
Przesiadłem się z ps4 na PS5 z God of War i tu nie ma powrotu. 4k hdr i 60hz robią różnicę ????
  • 1

#9619 ndl Napisany 30 maja 2021 - 20:36

ndl

    Pikachu

  • Narybek
  • 74 Postów:

*
POPULARNY POST!

Czas nadrobić trochę zaległości z dziennika ukończonych. Znowu się nazbierało. Lecimy.

 

Tactics Ogre: Let Us Cling Together (PSP) - odświeżona wersja jednej z najlepszych gier, przy których siedział Matsuno i która też niedawno miała okrągłą rocznicę. Taktyczne Ogry mimo swojego uroku ogrywałem kilka miesięcy, nie przez problemy natury poziomu trudności czy rozwleczenia, a przez perypetie z moją małą konsolką. Na początku, w sumie przez pierwsze 5h w ogóle mnie ten tytuł nie kupił. Jednak w głowie miałem, że Matsuno, że to Taktyczne Ogry i w ogóle. No i w końcu odpaliła się jedna ze scen zapalnych, z kapitalnym motywem w postaci mocnego twistu. Mowa oczywiście o iwencie

Spoiler
Oj jak po tym etapie wsiąknąłem w tę gierkę prowadzony na tej fali do prawie samego końca... No właśnie, niespodziewanie a raczej dzięki mojej komicznej akcji podczas wyciągania ładowarki... zerwałem jakimś kosmicznym fuksem jej kabel i tyle było z pogrywania. W końcu jednak udało się kupić nową i wrócić do tej szekspirowskiej przygody. I tak można powiedzieć, że do ostatniego bossa, coraz mocniej gierka mnie robiła, a z tym jest w gierkach różnie. Mądrze prowadzona historia z mnóstwem ścieżek, możliwościami budowania postaci oraz rekrutowania coraz to ciekawszych bohaterów pobocznych. Bohaterowie, oj to chyba najlepsza cześć tego tytułu. Tak jak protag jest ok (bo to sami wybieramy tak naprawdę jego ścieżkę postępowania), tak już jego towarzysze, chociażby Catiua i to co się będzie z nią wyrabiało przez całą historię to :kult: .

 

SS_0006.png

 

Każda rekrutacja to boom radości, a niektórych naprawdę ciężko dorwać i trzeba oczywiście opierać się na opisie. Jedną z sióstr, które każdy pewno zna kto ograł, musiałem zrekrutować dopiero w postgame, dzięki możliwości skoku do danych miejsc fabularnych na linii czasowej i zmianie chociażby moich wyborów na timelinie, co triggerowało dodatkowe iwenty. Tak naprawdę mimo przejścia gierki, nie czuję abym jeszcze ją zaliczył, na spokojnie teraz staram się kilka godzinek w miesiącu bawić w postgame, próbując zdobyć wszystkie charaktery oraz odkryć każdą z możliwych dróg. Trzeba jednak przyznać, że łatwo zachwiać balansem w każdym prawie, że momencie gry (przynajmniej do postgame). Na początku strasznie mocni są łucznicy, szczególnie jeden kawaler, którego dostajemy do ekipy, prawie że na starcie. Potem wlatują potężni ninja i ich double attack itd. Trochę szkoda, że nie chciało mi się korzystać np. z Walkirii przez większośc gry za bardzo, chociaż dają radę już w late game. Będę przymierzał się chyba do oryginału na Jowiszu, dali tam ponoć dubbing, a i kwestia klas/jobów jest na innym poziomie. Przesztos! W tym roku wleci chyba FFT na dobitkę.
 
SS_0007.png
 
Gunstar Heroes (Sega Mega Drive) - debiut Treasure po tym jak ekipa Maegawy uciekła od trzepiącego następne Vanie Konami. Run'n'gun z kosmicznie zaskakującymi nas co chwilę pomysłami, już abstrahując od zagrywek czysto graficznych (próby zabawy w pseudo 3D z architekturą niektórych bossików), mówię o typowym witalnym zapłonie oldskulowego gamingu. Czyli zabawy w zmianę perspektyw, wrzucenie motywu shmupowego (oj, świetny feeling ma ta misja). Tak naprawdę każda z map mimo wydawałoby się tych samych założeń tworzy unikalną, indywidualną otoczkę wokół siebie i aż chce się zobaczyć co tam dalej czeka na naszego bohatera. Czy to walka z szefkami na lecącym samolocie, czy to jazda na wagonie i walka z różnymi formami bossa. Jest moc.
 
20210226_223603.jpg
 
Najlepszy feeling jednak płynął w jednej z ostatnich misji, gdzie widzimy nasz stage w ekranie/telebimie przeciwnika. Czeka nas wtedy walka z szefkami, typowy boss rush, a Ci w grupie po kolei schodzą do nas właśnie z pomieszczenia gdzie jest telebim. Widzimy podczas walk z jednym z nich jak reszta kibicuje, wkurza się i raduje zależnie od sytuacji w której znajduje się mój przeciwnik. Oprócz tego fajny i ciekawy system kombinacji ataków, czyli siły rażenia naszych spluw. Można świetnie pokombinować łącząc dane style i tworząc wiązki laserów nie z tej ziemi szerzące rozpierdziel po całej mapie. Oczywiście warto podchodzić do tego strategicznie, na jednej mapie np. sama wiązka laseru będzie złą decyzją, a lepiej połączyć nasze emblemy ataków w dajmy za przykład miotacz ognia, w drugiej odwrotnie itd. Genialny debiut i nie dziwię się że Sega trzymała ich długo pod swoimi skrzydłami (w sumie to do końca :olo:). Dla mnie topka gierek z SMD, chociaż jeszcze za wiele ich nie ograłem na oryginalnym sprzęcie, ale jestem fanbojem Treasure, więc słowo zostało rzucone.
 
20210227_005432.jpg

 

Garou: Mark of the Wolves (Dreamcast) - stare kapcie Fatal Fury poszły w niepamięć, po śmierci Geese'a Howarda ekipa z poprzednich części rozbiła się i czas płynął w uniwersum gierek spokojnie, nie zakłócając turniejami idyllicznego stanu rzeczy. Na szczęście do czasu, bowiem nadchodzą młode wilki, młoda krew i nowe pokolenia fighterów z starszym, trochę zmienionym (ale za to prześwietnie prezentującym się) Terry Bogardem. To chyba jedyny gość, który pozostał w tej części ze starej ekipy, chociaż wielu z nowych fighterów nawiązuje do poprzednich challengerów. W tym roku jak pisałem cisnę w bitki jak szalony i póki zdrowie, energia i czas pozwalają prawdopodobnie do końca roku to się nie zmieni. Na Wilki długo się śliniłem, ponad 4 albo 3 lata widząc u internetowego druha jego amerykańską kopię na Deceka i cierpliwie wyciągając od niego jak najwięcej informacji i opinii przez ten czas nieposiadania gierki u siebie.

 

20210220_054756.jpg

 

W końcu nadszedł ten czas, japońska wersja zawitała w me skromne progi i została przywitana jak król. Od razu rzuciłem się do doświadczania tego tytułu i... warto było karmić się przez te kilka lat opowieściami, poddawać się okolicznościowym atakom hajpu i maltretując gierkę oczyma wyobraźni. Przy tak nastawionym hajpie bardzo łatwo podczas obcowania w końcu z tytułem odczuć zawód, na szczęście w moim przypadku do tego nie doszło. Mały roster, ale jak jakościowo mocny, konkretny, dający sporo radości i niezakłócający zabawy. Ciekawy system z T.O.P czyli wybraniem odpowiedniej części naszego paska życia, przy której nasz fighter dostaje nowe możliwości combo oraz nadrabia stracone HP, dobrze ustawiony i zrozumiany przez gracza gimmick potrafi być gamechangerem podczas walki. Ciekawa historia i chociaż bez jakichś wielkich zawirowań fabularnych, to broniąca się potężnym stylem i klimatem. Klimatem, który implicite jest tak mocny dzięki właśnie świetnemu rosterowi, przepięknym stage'om, idealnie pasującą ścieżką audio i miodną dynamiką potyczek. W to chce się po prostu grać i co najważniejsze gra przynosi nieznośną dla innych ekscytację.

 

20210228_151836.jpg

 

Tak jak bitki to raczej ciężkie gierki do "ukończenia" i wielu nie bierze ich pod uwagę, ja staram się je maksować jak mogę i czyścić co się da, wtedy uznaję że gierka ukończona, ale oczywiście nie znaczy to że odkładam na półeczkę i już nigdy nie wrócę, tak to nie działa. Udało mi się ograć wszystkimi postaciami Arcade z true endingami (dodatkowym bossem) oraz ugrać po kilku dniach walk Survival, który dopina odblokowanie pełnej galerii artów przygotowanych dla gracza, grafiki są tam wyborne i warto było poświęcić na to czas, wspaniały tytuł, przesiąknięty zajebistością. Moi ulubieni fighterzy: Rock Howard, Terry Bogard, Kim Jae-Hoon i Marco (Butt).

 

20210228_005839.jpg

 

Legend of Zelda: Minish Cap (Game Boy Advance) - mała, piękna, urocza, bajkowa, oddająca w zupełności cechy Game Boya – Linkowa Zelda. Wsiąknąłem bez pamięci, wyciągając z Advance'a SP ostatnie soki, a to dzięki nie tyle pomysłowi na fabułę (bla bla bla), mechanikom (toć to Zeldunia 2D bez jakichś większych odskoków, szanująca tradycję i kipiąca pietyzmem w tym kierunku), a założeniami oraz oprawą wizualną. Mini link i poruszanie się w gąszczach trawy, pomysły na wykorzystanie gimmicku z światem micro jak i macro, przenikanie i korelacja tych dwóch płaszczyzn robią z tej przygody Linka niesamowicie ciekawy tytuł. Tutaj aż chce się ten świat maltretować swoją obecnością i doświadczać baśniowej przygody w każdy z możliwych sposobów. Walka z bossem, który w świecie dużego linka jest najzwyklejszym mobkiem, czy jazda na kolejce w kopalniach z przekozacką animacją Linka. 

 

20210306_113619.jpg

 

Oprócz kapitalnej oprawy, świetny system Kinstones, czyli łączenia w pary dwóch części monet/emblemów, które otwierają nowe lokacje, uruchamiają większość questów pobocznych i co najważniejsze dają się zbierać z bananem na ustach. Oprócz serduch, zebrałem wszystkie figurki i zrobiłem sobie pod górkę, bo mimo konsekwentnego obstawiania na STSach z dziadkami oddającymi swoje ostatnie emerytury na kursy dnia – nie mam zbyt mocnej żyłki do hazardu. Prawdopodobieństwo z każdą próbą losowania figurki w maszynie maleje, a my możemy je zwiększyć poświęcając muszelki zbierane po drodze. Zamiast od początku nie bawić się w poświęcanie muszelek i do około 40 % prawdopodobieństwa po prostu dawać losować gierce wykupując następny kupon ku szczęściu, poświęcałem muszle już od 80 % jak baran, a pod koniec musiałem ostro przygrindować trawniki na osiedlu, aby w końcu zdobyć całą kolekcję figurek (licząc z tymi w postgame).

 

20210306_020431.jpg

 

Lokacje, szczególnie ta w chmurach to baja, taka już łaskocząca moje podniebienie w zupełności. Strasznie podobała mi się ta przygoda, cały klimat ogrywania tego tytułu na GBA SP i poleciałem jeszcze w postgame, aby zdobyć najlepszą tarczę oraz dofarmić figurki. Gierka pękła w każdy możliwy sposób i szczerze powiedziawszy jedyny minus tej Zeldy to to, że chciałoby się jeszcze więcej, mimo i tak potężnej zawartości. Jedna z moich najlepszych Zelduni w ogóle, Capcom i Flagship dało radę w zupełności. (Btw. Quest z budowaniem domów dla trzech dziewoi (w sumie to można powiedzieć dla tych co znają lore – bogini i nawiązanie do Seasons oraz niewydanej trzeciej części robi metafizyczną robotę, uśmiałem się szukając tej trzeciej hacjendy dla wybranej i gdyby nie opis pewno szukałbym do usranej).

 

20210313_165615.jpg

 

Sonic Adventure 2 (Dreamcast) - Magic gonna happen again. Druga przygoda Sonica na konsoli marzeń to apogeum tego kodu, rollercoastery powodowały ciary, tak długich i nawarstwionych zajebistością prędkości w jedynce nie spotkałem. Wspaniały początek na ulicach pseudo San Francisco, gdzie najszybszy jeżyk na świecie manewruje między pędzącymi samochodami i przeszkodami, to jest to co robi mi dobrze. Dodajmy do tego feeling ulic Crazy Taxi i człowiek zaciesza jak dziecko na gwiazdkę. Dwójka daje dwie kampanie, dobrej ekipy i tej z ciemnej strony, co implikuje pojawienie się oczywiście nowych postaci. Są one w porządku, mimo że to mirrory tych dobrych polegające na tych samych mechanikach, to fajnie dopowiadają i narzucają nową perspektywę na tło fabularne. Zrezygnowano tutaj z otwartego mini świata po którym szukamy mini gier/rozgrywki, co z jednej strony daje stabilną formę w narracji - z misji na misję, z drugiej zabija klimat za który pokochałem jedynkę. To latanie po basenie, po azteckiej kraince z wspaniałym utworem w tle itd. Nie ma w dwójce robota, nie możemy grać grubym od łowienia i różową pięknością stalkerką goniącą za Soniciem w celu małżonku. Tak jak Amy pojawia się w filmikach i odgrywa przekomiczne role (scena uwolnienia Sonica z paki coś pięknego), tak robot został przerzucony gameplayem w kampanię Tailsa, a gruby w ogóle zniknął. Pewno zasnął. I największy minus dwójki dla mnie – za mało Tailsa w samym Tailsie, ratują jego kampanię wyłącznie filmiki i chciałbym pobiegać liskiem zamiast poruszać się w mechu.

 

20210314_174926.jpg

 

Mimo wszystko widać, że twórcy wybrali wyróżniające się swoją odmiennością mechaniki z jedynki i brzytwą Ockhama zbudowali dwójkę na trzech różnych mechanikach rozgrywki, które w jedynce można powiedzieć czasami się dublowały (Tails i Sonic kampanie itd.). Tak więc, Sonic i jego zły mirror Shadow to typowi zapieprzacze z rollercoasterami w tle, Knuckles i Rouge the Bat to eksploracja (czasami z czasówkami), a Tails i Eggman to mechagamingowy celowniczek. Oprócz tego rozbudowano zabawę z Chao, czyli małymi zwierzątkami/maskotkami. Przynosimy im żarło, wypuszczamy je po tym jak dorosną w turnieje pływania i inne pierdoły, które radują nasze skarcone rzeczywistością serce. Każda możliwość dopakowania Chao jest między misjami, jeżeli zdobędziemy odpowiedni klucz skrywający się na każdym z poziomów. Graficznie, szczególnie motywy Sonica to bajka, dynamika to największy plus tych gierek, zminimalizowane problemy z kamerą i gliczami, dalej genialny soundtrack (oj Sonici mają w tym przypadku potężne utwory chyba zawsze) i mocarna końcówka z shounenowską wręcz efektowną walką.

 

20210315_124018.jpg

 

Sonic to chyba jedyny platformer który przypomina mi o latach dzieciństwa, jest komediowy, bajkowy, z oczywistym wydawałoby się morałem, ale mimo to wybrzmiewającym tak silnie, te gierki są po prostu przesiąknięte czystym dobrem i to jest w nich piękne. W  tym roku przeskoczę zapewne na dwie części, które pozostały mi na SMD, debiut Tailsa może być mocarny. Jeżeli chodzi o ukończenie, oczywiście wbiłem true ending ogrywając obydwie kampanie, pobawiłem się Chao na tyle aby wygrać turnieje moim zawodnikiem i zrobiłem czasówki Soniciem w każdej misji. Wspaniała gierka rzemieślniczo, jako dopracowanie kodu jedynki, ale mimo tych zmian na korzyść wygody, o którą prawdopodobnie burzyli się gracze po pierwszej części, brakuje mi tych szalonych nietrafionych dla większości pomysłów. Budowały one świetny klimat przygody, a to przecież Sonic ADVENTURE! Na koniec zdjęcie Team Sonic z San Franciso, wiadomo.

 

Sonic_team_sf.jpg

 

Twilight Syndrome: Search vol.1 (PSX) - Human Entertaiment porobiło mnie pierwszym Clock Towerem. Już w czasach fascynacji Sudą o przygodach dziewuszek sprawdzających miejskie zabobony i legendy naczytałem się sporo, ale tak naprawdę w większości tekstów o tej gierce ludzie polegali na opiniach innych (tylko kogo?) lub czysto encyklopedycznych zagrywkach i wzmiankach. Mało kto to ograł i nie ma co się dziwić, bo gierki nie opuściły prawilnie Japonii. Nastał więc czas, kiedy trzeba było sprawy wziąć we własne ręce. Tak też cała seria zawitała w moim domostwie i ruszyłem z nią w sumie natychmiast. Nie przejmując się japońskimi krzaczkami, ok – przejmując się, bo to gierki w których więcej się czyta, a lore jak i historie zawarte w każdym z poziomów budują odpowiednią otoczkę. I jeżeli ktoś lubi stricte japońskie podejście do opowieści z gęsią skórką tak jak ja - tutaj będzie czuł się jak w domu. Miejskie legendy, bowiem wokół nich toczy się fabuła to przyczynek do wielu dzieł filmowych, anime, czy mang. Tak naprawdę ktoś kto czytał Ito, oglądał kilka animców na krzyż z typowego horroru wie już mniej więcej czego można się tutaj spodziewać.

20210325_202523.jpg

 

Sama gierka opowiada o trzech uczennicach, które zafascynowane miejskimi legendami postanawiają je badać i weryfikować ile w nich prawdy. Spotkanie z duchami, samobójstwa w szkołach i nawiedzenia, opuszczone budynki, przemoc w rodzinach, aż dziw wokół jak poważnej tematyki potrafi obracać się każda z historii. Sama gra opiera się na podobnych mechanikach co Clock Tower na SNESa, ale z małymi zmianami. Nie mamy tutaj namiastki point'n clicka, nie pojawia się żaden kursor po którym latamy na danej lokacji, a po prostu poruszamy się postaciami po pseudo 2D lokacjach i przyciskiem akcji sprawdzamy czy nie ma czegoś tam w jakiejś szafie itd. Gierka daje nam swobodę w poruszaniu się po lokacjach, nie ma jednak żadnej mapy i trzeba opierać się w przypadku podróży po misjach za pomocą wskazówek naszych wspaniałych koleżanek. Oprócz tego sporo tutaj wyborów, które mogą prowadzić do złego endingu, dodatkowo wybór jest okraszony czasem, który nigdzie nie jest przeliczalny explicite, ale jak nie wciśniesz czegoś przez powiedzmy kilka sekund to gierka wybiera pierwszy wybór z góry i w większości kończysz na bad endingu. Teraz rozumiecie dlaczego walka z japońskim na moim podstawowym, a może przedszkolnym poziomie jest tutaj tak ważna. Mimo wszystko poradziłem sobie dzięki poradnikom, opisom, a nawet YT z przetłumaczonymi fragmentami gry, wydaje mi się że gdyby była w języku zrozumiałym dla mnie w większym stopniu jak angielski czy niemiecki to pękłaby w 2 – 3 h maks, tak spędziłem przy niej około 10h haha.

 

20210322_223443.jpg

 

Ale było warto, ja uwielbiam klimaty miejskich legend wprost z Nipponu i dla mnie poświęcenie gierki takiej tematyce to małe guilty pleasure. Oprócz samych epizodów z innymi historiami, w międzyczasie poznajemy relacje między głównymi bohaterkami, ich problemy i inne osobiste utarczki które wydaje mi się w Vol. 2 mogą eskalować do poważniejszych konsekwencji, rzutujących na całą historię. Jedna ma problem z rozwodzącymi się starymi, druga ma schizy że widzi duchy i potrafi z nimi rozmawiać, trzecia maniakalnie fascynuje się samymi legendami i napuszcza resztę na poszukiwania. Stereotypowe, ale ciekawe mimo wszystko w akcji. Jak wspomniałem to gatunkowo horrory, vol.1 trzyma w tym przypadku poziom, a to dzięki doimanej ścieżce dźwiękowej, tutaj wprowadzono dźwięk 3D czy jak to tam i nawet gierka się chwali tym na manualu, że to jedyne w takim rodzaju przeżycie na PSXie! Ja im wierzę, musiało to wtedy robić robotę, a nawet dzisiaj robi. Świetne jest również to, że gra buduje idealnie suspens, atmosferę i nie daje puścić w swojej powoli dociskającej na graczu pętli budowanej klimatem. Nawet legendy miejskie nabierają tutaj charakteru badawczego, nasze bohaterki kontaktują się z jednym z redaktorów czasopism o siłach nadprzyrodzonych, dopytują o szczegóły, weryfikują historię i same budują pewien obraz samych legend i tego w jaki sposób je odbierać oraz ewentualnie w jaki sposób się przed nimi bronić. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat, naprawdę polecam zapaleńcom horrorów i z tego co widziałem, tak jak części które aktualnie ogrywam skupiają się stricte na elemencie przedmiotowym, zewnętrznym jakim jest właśnie legenda miejska, tak już Suda w drugiej części na tej bazie zbuduje stricte psychodeliczną atmosferę wykorzystując fundament "jedynek (vol.1 i vol.2)" i wplątując w to wszystko kwestię szaleństwa głównych bohaterów i ich projekcji oraz wprowadzenie charakteru podmiotowego do całej zabawy. Nie mogę się doczekać.

 

20210327_2248210.jpg

 

Castlevania: Circle of the Moon (Game Boy Advance) - Półtora roku temu albo nawet jeszcze dalej postanowiłem, że robię maraton turystycznozamkowy, a że mi się nie chce jeździć po zamkach to w zamian wleci po kolei seria Konami zwana potulnie Castlevanią. Po wielkiej rewolucji, czyli Symfonii Nocy która rozpykałem na końcówce poprzedniego roku, zrobiłem sobie chwilę odpoczynku aby w końcu przypiąć Vampire Killera do pasa, nażreć się czosnku i sprawdzić czy te ludzie to na pewno takie miserable little pile of secrets.

 

20210405_214702.jpg

 

Pierwsza vania na GBA, robiona przez inny zespół niż w tym czasie produkowana Harmony of Dissonance, bez Igi, bez anielskiej Kojimy, za to z nowym i jednocześnie starym pomysłem na Zamkownie. Circle of the Moon bowiem mimo że jest typową na pierwszy rzut oka w mechanikach Vanią po rewolucji Igarashiego, czyli motywy rpg, eksploracja zamczyska i sklepanie Draculi, to z drugiej strony bardzo dobrze nawiązuje stylistyką, ciemnym (czasami aż zbyt), mrocznym stylem Vanii klasycznych, platformowych. Romantyzm Symfonii schodzi w niebyt, cała para zaś idzie w bardzo chłodne lokacje, stylistykę i kolorystykę. Oj i jak to o dziwo pięknie się sprawdza, ta cała surowość robi tutaj konkretną robotę. Ekipa z Kazuko Fuhijarą chyba najlepiej oddała połączenie staroszkolnej Vanii z wizją Igi na tę serię. I gierka jest naprawdę dobra, bowiem zazdrosny Igarashi nawet wyrzucił ją z kanonu haha. Historię ten kto grał w jakąkolwiek Castlevanię chociaż raz w życiu mniej więcej wie wokół czego może się obracać. Mamy Draculę, mamy Belmontów i idziemy rozwalić kilka zamków. Tutaj za wiele się w tym przypadku nie zmienia, bo i po co. Archetyp kreowany przez lata nie potrzebuje tutaj fizyki kwantowej żeby grało się przyjemnie.

 

20210410_091451.jpg

 

Circle of the Moon tak jak Symfonia daje nam czystą eksplorację, dorzucając jednak jak dla mnie naprawdę świetny system łączenia kart, które narzucają odpowiednie atrybuty pasywne bądź aktywne. Jedno połączenie kart dało mi zupełnie nowy atak, aby drugie dać odporność na dany żywioł itd. Karty porozrzucane są po mobkach z danym prawdopodobieństwem wypadkowej. Trochę więc musiałem przygrindować, ale nie było jakichś większych w tym przypadku problemów. I system kart to chyba obok surowej stylistyki największe atuty dla mnie tej części. Do tego muszę przyznać. że była jak na Castlevanie postplatformowe dosyć wymagająca albo ja źle to po prostu rozegrałem, świetne potyczki z bossami i satysfakcjonujący grind dropów. Grało się świetnie, zamek wyczyszczony jak powinien, więc można wskoczyć w najbliższym czasie w twory Igi na GBA.

 

20210418_005154.jpg

 

Guilty Gear Xrd Rev 2 (Playstation 4) - O powrocie do tego tytułu po kilku latach zadecydował przypadek. Dopakowanie do Reva 1, którego miałem w pudle wylądowało na psstore za 5 zł, znaleźli się ludzie chętni do gry i trzeba było na nowo otworzyć scenę jednej z najbardziej zróżnicowanych i skomplikowanych bitek 2D. Zaczęło się niewinnie, chodźcie pogramy sobie we trzech, zobaczymy co będzie. Następnie dołączył czwarty, piąty i poszło już z górki. Skończyło się na co sobotnich turniejach z epickimi potyczkami, krwią, łzami przegranych i radości zwycięzców w tle. Scena ruszyła, a wraz z nią moja fascynacja tą gierką, dosłownie przepadłem. Ćwiczenia magicznego Chippa w Dojo, poznawanie mechanik, walka z ułomnościami i pójście w pełne wbicie dzbanów równolegle dawały mi pokarm przez 10 tygodni. Tutaj fota z jednego z turniejów jak na mnie hieny trenują już haha.

 

IMG_20210529_064933.jpg

 

Jeden z turniejów udało się ugrać i po tym Chippowi odwaliło, ponownie niczym w historii tego charakteru wrócił do ćpania i niczym wrak spał po miejskich kiblach zarabiając na następną dawkę koksu własnym dupskiem. Ciężkie to były czasy dla zwycięzcy, jednak w końcu ogarnął się, wrócił do treningów i ma nadzieję że ponownie wróci na tron, mimo że wampir Slayer do końca nie daje za wygraną i miażdży konkurencję. Guilty Gear ma bardzo duży margines wejścia, potrafi czasami zniechęcić, a dla kogoś kto mashuje w bitkach i cieszy się do tego co widzi na ekranie potrafi być ścianą nie do przełamania. Jednak jeżeli chwilę się przy tym posiedzi i pozna meandry dobra które daje ta gierka, to można odlecieć tak jak ja. Doszło nawet do tego, że jak dzieciak zacząłem oglądać w przerwach w robocie turnieje Evo z Summito, god tierem Chippa którego mainuje i po powrocie do domu i ogarnięciu życia, późną nocą próbować naśladować jego tricki, coś wspaniałego, ale i groźnego. Taka fascynacja może przerazić się w szaleństwo, a wtedy doświadczenie smakuje najlepiej. Pamiętajcie, mimo że idee fixe nie daje wam spać po nocach, nie ma co z tym walczyć. Na koniec przygoda z wbijaniem dzbanów z kumplem Ivanem po kilkudniowych bojach w przypadku grindowania badge'ów.

 

IMG_20210530_201322.jpg

 

Einhander (PSX) - Glory with the moon. Mercy on the earth. Achtung! Einhander kommt! Czyli Square potrafiące tworzyć magię w każdym gatunku za jaki się złapie, oczywiście w czasach PSX. Scrollowany shmup, w którym wybieramy się jako jednostka sił bojowych księżyca na podbój Ziemi. Aestetyczny, z niemieckimi smaczkami typu słyszane komentarze podczas gry, czy sam nawet tytuł, który nawiązuje do jednoręcznego oręża. I słusznie, bowiem stateczki/rakietki w tym tytule bazują właśnie na mechanice wymiany dodatkowej broni w przypominającej zmechanizowaną rękę szamrajstwie. Zależnie od statku który wybierzemy będziemy mieli możliwość manewrowania między podniesionymi broniami po drodze, plus można nimi przerzucać kąt ataków, ustawiając raz nad dachem samolocika, raz pod itd. 

 20210517_180956.jpg

 

Oprócz tego mamy oczywiście dostęp do standardowego strzału, który różni się projekcją jak i zadawanymi obrażeniami przy każdym z wybranych statków bojowych. Pierwsza mapa i już szczena opada, w telebimie w tle pojawia się reklama jakiejś kobitki przeistaczająca się w kościotrupa, następnie wlatujemy w potężne biurowce/budynki i rozbijamy się o armię wspaniałych neonów i tak do końca samej podróży czeka nas dizajnerskie dobro. Wszystko okraszone w psxowej grafice 3D, która tutaj dodaje odpowiedniego klimatu gierce. Sam tytuł, jak na shmupa przystało potrafi być wymagający i trochę powalczyłem (z 2 – 3 tygodnie jakoś poświęcając z 3 – 4 h tygodniowo) zanim udało się go ukończyć. Bossowie dają radę, chociaż wiadomo że czeka nas mnóstwo mechowego żelastwa i innych takich dobroci do uwalenia. Świetne, że gierka po każdej potyczce, czy to przegranej, czy wygranej pokazuje nam statystyki na koniec gry, a same przejścia jak i statystyki zapisywane są w naszym profilu, który zakładamy podczas odpalenia tytułu. Co ciekawe japońska wersja oprócz opisów statystyk ma wszystko po angielsku, więc nie warto wydawać kroci na wersję amerykańską jeżeli ktoś chce się w ogóle dzisiaj bawić w dorwanie tego tytułu. I tak jak dizajn i mechanika dają radę, tak muzyka tutaj to typowa bomba. Kenichiro Fukui stworzył jeden, tłusty, piekielnie wbijający się w głowę ost, jednocześnie tak pasujący do tego co widzimy na ekranie jak i często wybijający się na pierwszą scenę.

 

20210402_232230.jpg

 

Jest tak dobry, że czasami gubiłem rytmikę przy manewrowaniu statkiem. Dodajmy do tego zabawę europejskimi językami, misję w której na czas niszczymy wielką rakietę kosmiczną i potężną końcówkę z fabularnym (dokładnie, fabularnym!) twistem i mamy tytuł co najmniej jak na ten gatunek nietuzinkowy, który po prostu warto jak ktoś jara się gierkami troszkę poważniej ograć, sprawdzić, podbić. Prześwietna gra, potwierdzająca że Square w tamtych latach to byli mali wielcy bożkowie gamingowego świata. Sztos. PS: Warto dodać, że po ograniu gierki odblokowuje się nam gallery art z grafikami Kazuhisy Kondo (dosyć popularny artysta w przypadku mechów) i innym doimanymi motywami, oprócz tego odblokowujemy też nowe statki, które są potężne i warto zagrać jeszcze raz nimi, gierka jest jak już człowiek ogarnia na niecałą godzinę. Plus coś jeszcze, są dwa bonus stage, a przynajmniej tyle mi się udało odnaleźć, ten w 1 misji, kiedy trzeba zniszczyć szybko wszystkie neony i lądujemy w alternatywnej wersji mapy, między opuszczonymi wieżowcami i jakby w ruinach cywilizacji tak dobrze przypominał mi motyw pod koniec gry z opuszczonym miastem wymarłej cywilizacji w Xenogears (mój najlepszy motyw w tym jrpgu). KOZAK.

 
20210517_192614.jpg
 
Dead or Alive 5: Last Round (Playstation 4) - Jak już dorwałem plusa, żeby popykać w REVa 2, to postanowiłem wrócić również do cycków 5 i magicznej Kasumi, której biodra zwykłem mainować. Tak poważnie, ze względu na założenie że chce wyciągnąć z bitki tyle ile się da, ale bez ekstremum że w każdej trzeba wygrać turniej EVO żeby zaliczyć, tak w przypadku bitek na PS4 ustalam granicę przy platynie, mimo że samo platynowanie traktuję z przymrużeniem oka. Tak więc ruszyłem od razu do 5, której brakowało trochę acziwmentów online i dokończenie challengów z combosami, treningami oraz story. Wbijało się to przyjemnie i bez jakichś większych frustracji, oprócz challenge combo, które i tak myślę, że jest na spokojnie dla każdego możliwe manualnie. W porównaniu do poprzednich wersji tej gry, tutaj jest bajka, nie trzeba np. przechodzić survivalu na najwyższym poziomie wygrywając pod rząd 100 walk (znam osobę która tego dokonała, więc szacun haha). Piątka to dobra bitka, mimo że już bez asa przestworzy Tomonobu Itagakiego na czele. Mechanicznie jest tak jak powinno, dynamika rozgrywki jest na odpowiednim poziomie i chce się trochę pomęczyć te cycki i poślady panienek oddając się rozgrywce. Na minus jednak tragiczny tryb story mode, przy którym prawie zemdlałem z głupot, które musiałem oglądać i głowa mnie rozbolała od całego tego pomysłu na fabularną stronę gry. DoA 5 nie jest tak tragiczna jak myślałem, a wręcz przeciwnie – to naprawdę jeden z fajniejszych przedstawicieli bitek 3D dzisiaj (chociaż jest już DOA6).
 
IMG_20210529_064924.jpg
 
Rambo III (Sega Mega Drive) - ojojojojojoj. Co my tutaj mamy! Przepotężnego, niezniszczalnego, doświadczonego przez los Johnnyego! Ikona lat 80 to dla mnie mała perełka dzisiaj, mam ostatnio jazdy w przypadku powrotów do filmów kopanych i typowych akcyjniaków którejś tam kategorii z tamtych lat, które oglądałem czy to w telewizji, czy na VHS. Niestety, tak jak w przypadku filmów trzecia część to już typowy komiczny kosmos, tak w przypadku gry jest nawet przyzwoicie. Oczywiście bazuje ona na licencji trzeciej części, tej w której Johnny wyrusza do Afganistanu aby uratować pułkownika i starego przyjaciela, i też w tej w której unicestwia śmigłowiec... z łuku (ufff, co to były za sceny hahaha). Jako sama gra na licencji w gatunku top down shootera sprawuje się jak wspomniałem przyzwoicie, chociaż szału tutaj nie ma. Po pierwsze mamy tylko 6 misji, które mimo zróżnicowania w postaci raz uratowania zakładników, raz wysadzenia newralgicznych punktów bazy wroga, czy oczywistego siania rozpierdzielu aby kończyć na ucieczce na czas z danej bazy – są za łatwe, przez co gierka przechodzi się prawie sama. Jedynym ratunkiem to walka o scoring, co normalne w tamtych czasach, ale przy Rambo III nie chce się go podnosić, bo jak wspomniałem – jest za łatwo, po prostu po 1 przejściu złapałem wynik, który mnie zadowalał. Jedynym problemem może być ostatnia misja, przy której jak zginiesz to musisz zaczynać od początku, wszystkie przed dają możliwość nieskończonych kontynuacji.
 
20210512_063039.jpg
 
Następnie nasz Rambo ma z jednej strony karabin maszynowy z niekończącą się ilością amunicji (szkoda), z drugiej jedną z trzech możliwych opcji broni alternatywnych – są nimi bomby, ikoniczny nóż oraz legendarny łuk. Łuku nie chce się za bardzo używać, nóż jeszcze się przydaje bo jak zabijemy nim przeciwnika to mamy drop w postaci np. dodatkowych bomb, oraz oczywiście bomby, które wybuchają po 5 sekundach (jedyna przydatna rzecz tam, tak pragmatycznie). Dzięki nim wysadzimy bramy, wieże, czy nawet czołgi. Oprócz tego przy każdej z misji mamy walkę z bossami, którymi jak na licencję trzeciej części przystało są: Śmigłowce oraz czołgi haha, i my wtedy musimy je oczywiście niszczyć z łuku (nie mogę haha). Plusem za to mimo powtarzalności tych potyczek jest samo założenie ich.
 
20210523_171435.jpg
 
Nawiązując do arkejdówki Taito na tej samej licencji, walki te polegają na typowym celowniczku, w którym chowamy się Johnym za przeszkodami i wychodzimy żeby strzelić w poruszającego się wroga. Śmiałem się sam z siebie podczas gry, szczególnie kiedy widziałem jak odpala się cała ta walka, tzn. Rambo w kultowy sposób zawiązuje przy czarnym tle swoją ikoniczną opaskę, napina mięśnie i wyciąga swoją broń w postaci łuku, nagle tło zaczyna się rozjaśniać i pojawiają się przed nami czołg albo śmigłowiec, wygląda to komicznie, ale i zajebiście. Miałem ochotę na coś z licencji filmów z Rambo i się nie zawiodłem, mimo że gra sama w sobie nie jest jakimś mesjaszem, a nawet jej do tego chyba daleko, ja bawiłem się wyśmienicie. Afganistan rozdupcony ponownie.
 
20210523_173846.jpg
 
Street Fighter: Alpha 3 (Dreamcast) - gierka literalnie katowana przez prawie 2 lata, oczywiście z przerwami, gargantuiczny kontent, przerażający wręcz. Roster postaci tutaj to jest jakaś miazga i wszystko w jednej wersji, bez DLC i zabaw! Świetne areny, mimo że gorsze od mojej ulubionej dwójeczki. To gierka przy której bez problemu rozumiesz, kiedy znajomy daje jej dychę, nie wszystko ci przypadło w niej do gustu, ale jesteś świadom jej potęgi. Nawet mimo tego, że uważam dwójkę Alfy za najlepszą dzięki większym postaciom w porównaniu do teł oraz ułożonemu bardzo dobrze rosterowi jak i najlepszym stage'om jakie widziały moje oczy, tutaj nie mam złudzeń. To jedna wielka biblia serii Alpha, teatr Street Fighterowej schedy i miazga dla każdego fana bijatyk i nie tylko. Nie dziwię się, że ludzie w to wsiąkali kilka dekad wstecz bez opamiętania, sam gdybym miał okazję pewno zagrać na PSXie w trójkę, pamiętałbym ją do dzisiaj tak jak inne hity z ery PSX. Ja w tym przypadku ograłem gierkę na Dreamcascie, pocisnąłem każdym arcade, zrobiłem 3krotnie innymi postaciami World Tour – oj jaki to dobry content jest i oczywiście popłynąłem z resztą trybów możliwych do gry na jednego gracza. Mogę teraz śmiało przeskakiwać na Street Fightery III i sprawdzić co tym razem Capcom zarzucił na ruszt.
 

20210418_223808.jpg

 

Nier: Replicant (Playstation 4) - mały rimejk, a może duży remaster ponownie wrzucił mnie w sferę pierwszego Niera, w czasach kiedy przełaziłem wersję na PS3 z pt. Gestalt strasznie chciałem wyrwać jeszcze japońską wersję o podtytule Replicant, ale w końcu odpuściłem. I słusznie, bo wydano ją w końcu jako enhanced edycję z poprawioną mechaniką walki oraz usprawnieniami graficznymi i dodatkowym contentem na następną konsolkę Sony. I bardzo dobrze zrobiono, ja jestem zadowolony z tej podróży. Mechanika walki jest przyjemna, chociaż bez fajerwerków, dalej mamy wspaniałe archaiczne fetch questy, które potrafią śmiać się z samych siebie (dialog z Weissem na temat teleportów w jednym z momentów gry). I w sumie przez te barbarzyńskie dzisiaj wydawałoby się dla wielu wygodnickich założenia i samoświadomość ich uwypuklaną nam podczas dialogów przez gierkę jestem w stanie je przyjąć na spokoju na klatę. (Skrin zaimany z forumpsx od użytkownika jar3czek, który świetnie uchwycił jedną scenę haha, mam nadzieję że nie będzie pozwu).

 

I1mdCZm.png

 

Tak naprawdę świetnie się to komponuje wg mnie i lubię jak gierka pogrywa z gustami i udobruchaniem przez dzisiejsze standardy graczy w tym przypadku. Dobra, ale wracając do samej gierki, muzyka to dalej sztos nad sztosy, nowe twarze bohaterów w miarę ok, chociaż Kaine podobała mi się bardziej chyba w wersji na PS3. Dodatkowy content z endingiem, statkiem wiadomo gdzie i nawet ten dodatkowy dungeon, w którym gramy papą dziadkiem siadły mi. W szczególności te zremixowane wersje utworów z gry w dodatkowym dungeonie, chyba z 10 razy go przebiegłem dla samego posłuchania. Dodatkowo bardziej podobała mi się scena 

Spoiler
Taro pięknie bawi się tutaj z graczem, bardzo dobrze rzutuje na emocjach i świetnie dopina temat... i wracamy do zabawy z wygodą gracza - stosując niekorzystne dla dzisiejszej społeczności zagrywki. To samo przechodzenie wydarzeń z małymi smaczkami przy każdym z endingów, mimo że wydawałoby się to szczególiki, subtelne zmiany - to potrafią wywrócić do góry nogami nasze postrzeganie wydarzeń. I to jest świetne. I nie chodzi tutaj o element zaskoczenia, a o sam wpływ na gracza i zmianę perspektyw historii. Replicanty, Gestalty, to uniwersum jarało mnie już przy pierwszej wersji, teraz dało się znowu we znaki ponownie i chyba odpalę w końcu pierwszą część Drakengaarda, która zalega mi z gierek od tej ekipy i twórcy w backlogu. Udało się tym razem wbić wszystkie dzbany, które w większości pokazują cały content gierki. Farmienie potrafiło zaboleć, ale takie powinno być, a kwiatki nie chciały rosnąć tak przyjemnie jak na PS3, ale takie jest życie ogrodnika haha, jedyny plus w tym przypadku, że nie trzeba było farmić wszystkich nut, a te po 70 ponad h grania miałem na poziomie 80% lol. Muszę przyznać, że po ograniu ponownie nowej wersji Niera upewniłem się jeszcze mocniej jak dobra i samoświadoma jest ta gierka i jak potężny talent ma Taro w kreowaniu postaci, dialogów, świata i emocji oraz dostarczania czegoś ciekawego mimo małych budżetów i mimo starych mechanik. Historie broni są po prostu kapitalne, questy poboczne mimo że staroświeckie bardzo dobrze budują tło fabularne i rozbudowują nowe wątki, zresztą która gra z takimi założeniami w mechanice i systemie dałaby radę dotrzeć do kogokolwiek, gdyby nie nadrabiała czymś ponadto, czymś jak widać jednak wybitnym.

 

IMG_20210530_201327.jpg

 

Na koniec słit focia jak już tyle mi się chciało przy tym siedzieć - plastiku zdobytych i ogranych. Dla potomstwa, które nikogo.

 

20210530_212156.jpg


  • 24

#9620 Woroq Napisany 30 maja 2021 - 21:00

Woroq

    The Ukulele Man

  • Reformatorzy
  • 5 781 Postów:
Returnal - wspaniała gra, akt trzeci zakończony, wszystkie biomy przebiegnięte ponownie.
Wspaniała gra ale kasuję z dysku. Może kiedyś wrócę żeby wbić platynkę, zbugowało mi się niestety trofeum z końca gry.
Teraz czekam na obniżkę RE8 :-)

Ten post był edytowany przez Woroq dnia: 30 maja 2021 - 21:01

  • 2

#9621 Hellmans Napisany 30 maja 2021 - 21:07

Hellmans

  • Forumowicze
  • 13 012 Postów:

MCHFWmW.jpg


  • 8

#9622 oranje Napisany 30 maja 2021 - 21:22

oranje

    15-2-0

  • Forumowicze
  • 14 113 Postów:
Ja nie czytałem i założyłem, że to Tawot :olo:

Ten post był edytowany przez oranje dnia: 30 maja 2021 - 21:23

  • 0

#9623 burnstein Napisany 30 maja 2021 - 21:30

burnstein

    ostatni król forumka

  • Reformatorzy
  • 51 117 Postów:

Z całym szacunkiem Woroq, mogłeś poczekać na nową stronę ;)


  • 1

#9624 Pawlik Napisany 30 maja 2021 - 21:35

Pawlik

    Łubudubu

  • Forumowicze
  • 14 769 Postów:

Ndl, pojeb, pojeb, Jezus Marian, aż się spociłem czytając tego posta. Pojeb. Chapeau Bas.


  • 0

#9625 cwany-lis Napisany 31 maja 2021 - 03:39

cwany-lis

    dobrze rokujący pisarz

  • Forumowicze
  • 23 567 Postów:
Ndl :pika:
  • 0

#9626 Lady Luck Napisany 31 maja 2021 - 04:45

Lady Luck

    Meow

  • Forumowicze
  • 9 747 Postów:

*
POPULARNY POST!

W pojedynkę wydał nowy numer Neo :uff:
  • 11

#9627 Woroq Napisany 31 maja 2021 - 05:48

Woroq

    The Ukulele Man

  • Reformatorzy
  • 5 781 Postów:

W pojedynkę wydał nowy numer Neo :uff:

Noooo
To jest za długie, żeby tak sobie przeczytać. Zapoznam się przy porannej kawie. ndl :king:
  • 0

#9628 Spuczan Napisany 31 maja 2021 - 06:02

Spuczan

    Deity

  • Forumowicze
  • 13 040 Postów:
Miałem coś napisać ale nie będę się teraz wyglupiał.
  • 2

#9629 torq314 Napisany 31 maja 2021 - 08:43

torq314

    Buddhabrot

  • Forumowicze
  • 24 485 Postów:

to jest czyjeś multikonto czy mamy jakichś nowych użytkowników?

 

 


  • 0

#9630 burnstein Napisany 31 maja 2021 - 09:17

burnstein

    ostatni król forumka

  • Reformatorzy
  • 51 117 Postów:

Tak, to Rajkoch, w końcu się zmienił, jak wielokrotnie zapowiadał.


  • 0