Cisnę godzinkę to ODST i wydaje się być strasznie nudnym flakiem. Chyba oleję i przejdę sobie Reach od razu. ODST jest jakoś wartościowe względem lore czy w sumie można olać i zapomnieć?
Co ostatnio skończyłem/skończyłam?
#9601 Napisany 11 maja 2021 - 16:37
#9602 Napisany 11 maja 2021 - 17:01
Olewaj bez względu na cokolwiek, bo to teraz straszne niegrywalne kupsko, a im dalej, tym gorzej.
#9603 Napisany 11 maja 2021 - 17:14
Nie słychaj Nyjacza bo to zjeb
Skończ bo muzycznie ODST jest wyjątkowo wykurwiste
Ten post był edytowany przez Schrodinger dnia: 11 maja 2021 - 17:15
#9604 Napisany 11 maja 2021 - 17:22
Halo 2 nuda 5/10
Halo 3 spoko 8/10
Halo ODST lol/10
Halo Reach supcio 9/10
Halo 4 nuda 5/10
Halo 5 nie gralem/10
#9605 Napisany 11 maja 2021 - 18:06
Nie czaję hejtu na ODST, olać zbieranie audiologów, w hubie się przekradać bokiem od znacznika do znacznika i gra pęka w cztery godziny na legendary, levele są krótkie i urozmaicone, fabuła fajnie poprowadzona. Jedynie szkoda, że niektóre poziomy strasznie brzydkie.
#9606 Napisany 11 maja 2021 - 18:21
#9607 Napisany 12 maja 2021 - 23:32
Dobra, Nierek skonczony od A do E, można wracać do obrzydliwego farmienia i eugeniki botanicznej.
#9608 Napisany 12 maja 2021 - 23:36
#9609 Napisany 13 maja 2021 - 00:32
Nie, raczej nie, zerknąłem co bym musiał jeszcze zrobić i mi się nie chce. Przede wszystkim musiałbym jeszcze raz skończyć grę, a absolutnie już mi tych przejść wystarczy
#9610 Napisany 15 maja 2021 - 15:56
Bowser’s fury. Świetnie dobrana para z 3D world pod katem tego ze 3D potrafi wku…. i wtedy można się zrelaksować przy furii. ????
#9611 Napisany 16 maja 2021 - 18:35
Przeleciałem drugi raz Path of Excile, tym razem łuczniczką i na seksiku (60 klateczek), a że spartoliłem build (albo to ze starość) to ostatnie dwa akty padałem na strzała co kilka minut. Tak czy siak wyborny rak, dużo lepszy od serii Torchlight (do tego darmowy), a i pewnych mechanik nawet Diabolo może mu pozazdrościć i przy remasterku D2 na pewno będzie mi ich brakować.
#9612 Napisany 18 maja 2021 - 21:45
ALAN WAKE
Kurde, jaka to jest klimatyczna i kompetentna gra. Już nie pamiętam czemu nie ograłem w erze 360, ale jarałbym się niesamowicie. Po 11 latach gierka trzyma się bardzo dobrze. Super mechanika latareczki, w miarę fajne strzelanie i wciągające story - to spowodowało, że przebrnąłem prze tę pozycję bardzo płynnie Mam nadzieję, że Remedy już gotują drugą część.
#9613 Napisany 18 maja 2021 - 22:38
Najlepsza, najgrywalniejsza, najbardziej klimatyczna giereczka Remedy i przy okazji najbardziej zmarnowany potencjał na wiele lat. Gdyby tak tylko poprawić błędy jedynki, nieco rozbudować niektóre mechaniki i dopakować to next-genową oprawą, to sequel mógłby nawet zawalczyć z ostatnimi Residentami. Osobiście ucieszyłbym się nawet z jakiegoś remasterka
#9614 Napisany 18 maja 2021 - 23:27
#9615 Napisany 19 maja 2021 - 22:54
Odpaliłem w celach naukowych GTA III, ale radyjko takie dobre, że przeleciałem do końca.
20 lat, a zobaczcie jaka to była dopracowana gra, nie to co Cyberpunk
#9616 Napisany 23 maja 2021 - 18:28
Kiedyś były gry, teraz nie ma gier.
#9617 Napisany 23 maja 2021 - 19:09
Octopath Traveler - dokończyłem w końcu ostatnie postacie, jakie mi zostały. Ogólnie świetna gier, super system walki, genialny styl graficzny, ale fabularnie nieco słabuje. Po pierwsze świat jest statyczny i wykonywanie questów w niewielkim stopniu zmienia jego stan, ale co najgorsze, to wątki postaci zaczynają się splatać dopiero w opcjonalnym post-game, do którego trzeba grindować, a na to nie mam czasu niestety.
The Last of Us Part 2 - niesamowicie ładna i dopracowana gra, która ma jednak koncepcyjne problemy z rozgrywką i fabułą, przez co zmuszałem się, żeby dokończyć. Solidne 8/10, ale żaden mesjasz, ponieważ to przerost formy nad gameplayem.
#9618 Napisany 24 maja 2021 - 08:16
#9619 Napisany 30 maja 2021 - 20:36
POPULARNY POST!
Czas nadrobić trochę zaległości z dziennika ukończonych. Znowu się nazbierało. Lecimy.
Tactics Ogre: Let Us Cling Together (PSP) - odświeżona wersja jednej z najlepszych gier, przy których siedział Matsuno i która też niedawno miała okrągłą rocznicę. Taktyczne Ogry mimo swojego uroku ogrywałem kilka miesięcy, nie przez problemy natury poziomu trudności czy rozwleczenia, a przez perypetie z moją małą konsolką. Na początku, w sumie przez pierwsze 5h w ogóle mnie ten tytuł nie kupił. Jednak w głowie miałem, że Matsuno, że to Taktyczne Ogry i w ogóle. No i w końcu odpaliła się jedna ze scen zapalnych, z kapitalnym motywem w postaci mocnego twistu. Mowa oczywiście o iwencie
Garou: Mark of the Wolves (Dreamcast) - stare kapcie Fatal Fury poszły w niepamięć, po śmierci Geese'a Howarda ekipa z poprzednich części rozbiła się i czas płynął w uniwersum gierek spokojnie, nie zakłócając turniejami idyllicznego stanu rzeczy. Na szczęście do czasu, bowiem nadchodzą młode wilki, młoda krew i nowe pokolenia fighterów z starszym, trochę zmienionym (ale za to prześwietnie prezentującym się) Terry Bogardem. To chyba jedyny gość, który pozostał w tej części ze starej ekipy, chociaż wielu z nowych fighterów nawiązuje do poprzednich challengerów. W tym roku jak pisałem cisnę w bitki jak szalony i póki zdrowie, energia i czas pozwalają prawdopodobnie do końca roku to się nie zmieni. Na Wilki długo się śliniłem, ponad 4 albo 3 lata widząc u internetowego druha jego amerykańską kopię na Deceka i cierpliwie wyciągając od niego jak najwięcej informacji i opinii przez ten czas nieposiadania gierki u siebie.
W końcu nadszedł ten czas, japońska wersja zawitała w me skromne progi i została przywitana jak król. Od razu rzuciłem się do doświadczania tego tytułu i... warto było karmić się przez te kilka lat opowieściami, poddawać się okolicznościowym atakom hajpu i maltretując gierkę oczyma wyobraźni. Przy tak nastawionym hajpie bardzo łatwo podczas obcowania w końcu z tytułem odczuć zawód, na szczęście w moim przypadku do tego nie doszło. Mały roster, ale jak jakościowo mocny, konkretny, dający sporo radości i niezakłócający zabawy. Ciekawy system z T.O.P czyli wybraniem odpowiedniej części naszego paska życia, przy której nasz fighter dostaje nowe możliwości combo oraz nadrabia stracone HP, dobrze ustawiony i zrozumiany przez gracza gimmick potrafi być gamechangerem podczas walki. Ciekawa historia i chociaż bez jakichś wielkich zawirowań fabularnych, to broniąca się potężnym stylem i klimatem. Klimatem, który implicite jest tak mocny dzięki właśnie świetnemu rosterowi, przepięknym stage'om, idealnie pasującą ścieżką audio i miodną dynamiką potyczek. W to chce się po prostu grać i co najważniejsze gra przynosi nieznośną dla innych ekscytację.
Tak jak bitki to raczej ciężkie gierki do "ukończenia" i wielu nie bierze ich pod uwagę, ja staram się je maksować jak mogę i czyścić co się da, wtedy uznaję że gierka ukończona, ale oczywiście nie znaczy to że odkładam na półeczkę i już nigdy nie wrócę, tak to nie działa. Udało mi się ograć wszystkimi postaciami Arcade z true endingami (dodatkowym bossem) oraz ugrać po kilku dniach walk Survival, który dopina odblokowanie pełnej galerii artów przygotowanych dla gracza, grafiki są tam wyborne i warto było poświęcić na to czas, wspaniały tytuł, przesiąknięty zajebistością. Moi ulubieni fighterzy: Rock Howard, Terry Bogard, Kim Jae-Hoon i Marco (Butt).
Legend of Zelda: Minish Cap (Game Boy Advance) - mała, piękna, urocza, bajkowa, oddająca w zupełności cechy Game Boya – Linkowa Zelda. Wsiąknąłem bez pamięci, wyciągając z Advance'a SP ostatnie soki, a to dzięki nie tyle pomysłowi na fabułę (bla bla bla), mechanikom (toć to Zeldunia 2D bez jakichś większych odskoków, szanująca tradycję i kipiąca pietyzmem w tym kierunku), a założeniami oraz oprawą wizualną. Mini link i poruszanie się w gąszczach trawy, pomysły na wykorzystanie gimmicku z światem micro jak i macro, przenikanie i korelacja tych dwóch płaszczyzn robią z tej przygody Linka niesamowicie ciekawy tytuł. Tutaj aż chce się ten świat maltretować swoją obecnością i doświadczać baśniowej przygody w każdy z możliwych sposobów. Walka z bossem, który w świecie dużego linka jest najzwyklejszym mobkiem, czy jazda na kolejce w kopalniach z przekozacką animacją Linka.
Oprócz kapitalnej oprawy, świetny system Kinstones, czyli łączenia w pary dwóch części monet/emblemów, które otwierają nowe lokacje, uruchamiają większość questów pobocznych i co najważniejsze dają się zbierać z bananem na ustach. Oprócz serduch, zebrałem wszystkie figurki i zrobiłem sobie pod górkę, bo mimo konsekwentnego obstawiania na STSach z dziadkami oddającymi swoje ostatnie emerytury na kursy dnia – nie mam zbyt mocnej żyłki do hazardu. Prawdopodobieństwo z każdą próbą losowania figurki w maszynie maleje, a my możemy je zwiększyć poświęcając muszelki zbierane po drodze. Zamiast od początku nie bawić się w poświęcanie muszelek i do około 40 % prawdopodobieństwa po prostu dawać losować gierce wykupując następny kupon ku szczęściu, poświęcałem muszle już od 80 % jak baran, a pod koniec musiałem ostro przygrindować trawniki na osiedlu, aby w końcu zdobyć całą kolekcję figurek (licząc z tymi w postgame).
Lokacje, szczególnie ta w chmurach to baja, taka już łaskocząca moje podniebienie w zupełności. Strasznie podobała mi się ta przygoda, cały klimat ogrywania tego tytułu na GBA SP i poleciałem jeszcze w postgame, aby zdobyć najlepszą tarczę oraz dofarmić figurki. Gierka pękła w każdy możliwy sposób i szczerze powiedziawszy jedyny minus tej Zeldy to to, że chciałoby się jeszcze więcej, mimo i tak potężnej zawartości. Jedna z moich najlepszych Zelduni w ogóle, Capcom i Flagship dało radę w zupełności. (Btw. Quest z budowaniem domów dla trzech dziewoi (w sumie to można powiedzieć dla tych co znają lore – bogini i nawiązanie do Seasons oraz niewydanej trzeciej części robi metafizyczną robotę, uśmiałem się szukając tej trzeciej hacjendy dla wybranej i gdyby nie opis pewno szukałbym do usranej).
Sonic Adventure 2 (Dreamcast) - Magic gonna happen again. Druga przygoda Sonica na konsoli marzeń to apogeum tego kodu, rollercoastery powodowały ciary, tak długich i nawarstwionych zajebistością prędkości w jedynce nie spotkałem. Wspaniały początek na ulicach pseudo San Francisco, gdzie najszybszy jeżyk na świecie manewruje między pędzącymi samochodami i przeszkodami, to jest to co robi mi dobrze. Dodajmy do tego feeling ulic Crazy Taxi i człowiek zaciesza jak dziecko na gwiazdkę. Dwójka daje dwie kampanie, dobrej ekipy i tej z ciemnej strony, co implikuje pojawienie się oczywiście nowych postaci. Są one w porządku, mimo że to mirrory tych dobrych polegające na tych samych mechanikach, to fajnie dopowiadają i narzucają nową perspektywę na tło fabularne. Zrezygnowano tutaj z otwartego mini świata po którym szukamy mini gier/rozgrywki, co z jednej strony daje stabilną formę w narracji - z misji na misję, z drugiej zabija klimat za który pokochałem jedynkę. To latanie po basenie, po azteckiej kraince z wspaniałym utworem w tle itd. Nie ma w dwójce robota, nie możemy grać grubym od łowienia i różową pięknością stalkerką goniącą za Soniciem w celu małżonku. Tak jak Amy pojawia się w filmikach i odgrywa przekomiczne role (scena uwolnienia Sonica z paki coś pięknego), tak robot został przerzucony gameplayem w kampanię Tailsa, a gruby w ogóle zniknął. Pewno zasnął. I największy minus dwójki dla mnie – za mało Tailsa w samym Tailsie, ratują jego kampanię wyłącznie filmiki i chciałbym pobiegać liskiem zamiast poruszać się w mechu.
Mimo wszystko widać, że twórcy wybrali wyróżniające się swoją odmiennością mechaniki z jedynki i brzytwą Ockhama zbudowali dwójkę na trzech różnych mechanikach rozgrywki, które w jedynce można powiedzieć czasami się dublowały (Tails i Sonic kampanie itd.). Tak więc, Sonic i jego zły mirror Shadow to typowi zapieprzacze z rollercoasterami w tle, Knuckles i Rouge the Bat to eksploracja (czasami z czasówkami), a Tails i Eggman to mechagamingowy celowniczek. Oprócz tego rozbudowano zabawę z Chao, czyli małymi zwierzątkami/maskotkami. Przynosimy im żarło, wypuszczamy je po tym jak dorosną w turnieje pływania i inne pierdoły, które radują nasze skarcone rzeczywistością serce. Każda możliwość dopakowania Chao jest między misjami, jeżeli zdobędziemy odpowiedni klucz skrywający się na każdym z poziomów. Graficznie, szczególnie motywy Sonica to bajka, dynamika to największy plus tych gierek, zminimalizowane problemy z kamerą i gliczami, dalej genialny soundtrack (oj Sonici mają w tym przypadku potężne utwory chyba zawsze) i mocarna końcówka z shounenowską wręcz efektowną walką.
Sonic to chyba jedyny platformer który przypomina mi o latach dzieciństwa, jest komediowy, bajkowy, z oczywistym wydawałoby się morałem, ale mimo to wybrzmiewającym tak silnie, te gierki są po prostu przesiąknięte czystym dobrem i to jest w nich piękne. W tym roku przeskoczę zapewne na dwie części, które pozostały mi na SMD, debiut Tailsa może być mocarny. Jeżeli chodzi o ukończenie, oczywiście wbiłem true ending ogrywając obydwie kampanie, pobawiłem się Chao na tyle aby wygrać turnieje moim zawodnikiem i zrobiłem czasówki Soniciem w każdej misji. Wspaniała gierka rzemieślniczo, jako dopracowanie kodu jedynki, ale mimo tych zmian na korzyść wygody, o którą prawdopodobnie burzyli się gracze po pierwszej części, brakuje mi tych szalonych nietrafionych dla większości pomysłów. Budowały one świetny klimat przygody, a to przecież Sonic ADVENTURE! Na koniec zdjęcie Team Sonic z San Franciso, wiadomo.
Twilight Syndrome: Search vol.1 (PSX) - Human Entertaiment porobiło mnie pierwszym Clock Towerem. Już w czasach fascynacji Sudą o przygodach dziewuszek sprawdzających miejskie zabobony i legendy naczytałem się sporo, ale tak naprawdę w większości tekstów o tej gierce ludzie polegali na opiniach innych (tylko kogo?) lub czysto encyklopedycznych zagrywkach i wzmiankach. Mało kto to ograł i nie ma co się dziwić, bo gierki nie opuściły prawilnie Japonii. Nastał więc czas, kiedy trzeba było sprawy wziąć we własne ręce. Tak też cała seria zawitała w moim domostwie i ruszyłem z nią w sumie natychmiast. Nie przejmując się japońskimi krzaczkami, ok – przejmując się, bo to gierki w których więcej się czyta, a lore jak i historie zawarte w każdym z poziomów budują odpowiednią otoczkę. I jeżeli ktoś lubi stricte japońskie podejście do opowieści z gęsią skórką tak jak ja - tutaj będzie czuł się jak w domu. Miejskie legendy, bowiem wokół nich toczy się fabuła to przyczynek do wielu dzieł filmowych, anime, czy mang. Tak naprawdę ktoś kto czytał Ito, oglądał kilka animców na krzyż z typowego horroru wie już mniej więcej czego można się tutaj spodziewać.
Sama gierka opowiada o trzech uczennicach, które zafascynowane miejskimi legendami postanawiają je badać i weryfikować ile w nich prawdy. Spotkanie z duchami, samobójstwa w szkołach i nawiedzenia, opuszczone budynki, przemoc w rodzinach, aż dziw wokół jak poważnej tematyki potrafi obracać się każda z historii. Sama gra opiera się na podobnych mechanikach co Clock Tower na SNESa, ale z małymi zmianami. Nie mamy tutaj namiastki point'n clicka, nie pojawia się żaden kursor po którym latamy na danej lokacji, a po prostu poruszamy się postaciami po pseudo 2D lokacjach i przyciskiem akcji sprawdzamy czy nie ma czegoś tam w jakiejś szafie itd. Gierka daje nam swobodę w poruszaniu się po lokacjach, nie ma jednak żadnej mapy i trzeba opierać się w przypadku podróży po misjach za pomocą wskazówek naszych wspaniałych koleżanek. Oprócz tego sporo tutaj wyborów, które mogą prowadzić do złego endingu, dodatkowo wybór jest okraszony czasem, który nigdzie nie jest przeliczalny explicite, ale jak nie wciśniesz czegoś przez powiedzmy kilka sekund to gierka wybiera pierwszy wybór z góry i w większości kończysz na bad endingu. Teraz rozumiecie dlaczego walka z japońskim na moim podstawowym, a może przedszkolnym poziomie jest tutaj tak ważna. Mimo wszystko poradziłem sobie dzięki poradnikom, opisom, a nawet YT z przetłumaczonymi fragmentami gry, wydaje mi się że gdyby była w języku zrozumiałym dla mnie w większym stopniu jak angielski czy niemiecki to pękłaby w 2 – 3 h maks, tak spędziłem przy niej około 10h haha.
Ale było warto, ja uwielbiam klimaty miejskich legend wprost z Nipponu i dla mnie poświęcenie gierki takiej tematyce to małe guilty pleasure. Oprócz samych epizodów z innymi historiami, w międzyczasie poznajemy relacje między głównymi bohaterkami, ich problemy i inne osobiste utarczki które wydaje mi się w Vol. 2 mogą eskalować do poważniejszych konsekwencji, rzutujących na całą historię. Jedna ma problem z rozwodzącymi się starymi, druga ma schizy że widzi duchy i potrafi z nimi rozmawiać, trzecia maniakalnie fascynuje się samymi legendami i napuszcza resztę na poszukiwania. Stereotypowe, ale ciekawe mimo wszystko w akcji. Jak wspomniałem to gatunkowo horrory, vol.1 trzyma w tym przypadku poziom, a to dzięki doimanej ścieżce dźwiękowej, tutaj wprowadzono dźwięk 3D czy jak to tam i nawet gierka się chwali tym na manualu, że to jedyne w takim rodzaju przeżycie na PSXie! Ja im wierzę, musiało to wtedy robić robotę, a nawet dzisiaj robi. Świetne jest również to, że gra buduje idealnie suspens, atmosferę i nie daje puścić w swojej powoli dociskającej na graczu pętli budowanej klimatem. Nawet legendy miejskie nabierają tutaj charakteru badawczego, nasze bohaterki kontaktują się z jednym z redaktorów czasopism o siłach nadprzyrodzonych, dopytują o szczegóły, weryfikują historię i same budują pewien obraz samych legend i tego w jaki sposób je odbierać oraz ewentualnie w jaki sposób się przed nimi bronić. Klimat, klimat i jeszcze raz klimat, naprawdę polecam zapaleńcom horrorów i z tego co widziałem, tak jak części które aktualnie ogrywam skupiają się stricte na elemencie przedmiotowym, zewnętrznym jakim jest właśnie legenda miejska, tak już Suda w drugiej części na tej bazie zbuduje stricte psychodeliczną atmosferę wykorzystując fundament "jedynek (vol.1 i vol.2)" i wplątując w to wszystko kwestię szaleństwa głównych bohaterów i ich projekcji oraz wprowadzenie charakteru podmiotowego do całej zabawy. Nie mogę się doczekać.
Castlevania: Circle of the Moon (Game Boy Advance) - Półtora roku temu albo nawet jeszcze dalej postanowiłem, że robię maraton turystycznozamkowy, a że mi się nie chce jeździć po zamkach to w zamian wleci po kolei seria Konami zwana potulnie Castlevanią. Po wielkiej rewolucji, czyli Symfonii Nocy która rozpykałem na końcówce poprzedniego roku, zrobiłem sobie chwilę odpoczynku aby w końcu przypiąć Vampire Killera do pasa, nażreć się czosnku i sprawdzić czy te ludzie to na pewno takie miserable little pile of secrets.
Pierwsza vania na GBA, robiona przez inny zespół niż w tym czasie produkowana Harmony of Dissonance, bez Igi, bez anielskiej Kojimy, za to z nowym i jednocześnie starym pomysłem na Zamkownie. Circle of the Moon bowiem mimo że jest typową na pierwszy rzut oka w mechanikach Vanią po rewolucji Igarashiego, czyli motywy rpg, eksploracja zamczyska i sklepanie Draculi, to z drugiej strony bardzo dobrze nawiązuje stylistyką, ciemnym (czasami aż zbyt), mrocznym stylem Vanii klasycznych, platformowych. Romantyzm Symfonii schodzi w niebyt, cała para zaś idzie w bardzo chłodne lokacje, stylistykę i kolorystykę. Oj i jak to o dziwo pięknie się sprawdza, ta cała surowość robi tutaj konkretną robotę. Ekipa z Kazuko Fuhijarą chyba najlepiej oddała połączenie staroszkolnej Vanii z wizją Igi na tę serię. I gierka jest naprawdę dobra, bowiem zazdrosny Igarashi nawet wyrzucił ją z kanonu haha. Historię ten kto grał w jakąkolwiek Castlevanię chociaż raz w życiu mniej więcej wie wokół czego może się obracać. Mamy Draculę, mamy Belmontów i idziemy rozwalić kilka zamków. Tutaj za wiele się w tym przypadku nie zmienia, bo i po co. Archetyp kreowany przez lata nie potrzebuje tutaj fizyki kwantowej żeby grało się przyjemnie.
Circle of the Moon tak jak Symfonia daje nam czystą eksplorację, dorzucając jednak jak dla mnie naprawdę świetny system łączenia kart, które narzucają odpowiednie atrybuty pasywne bądź aktywne. Jedno połączenie kart dało mi zupełnie nowy atak, aby drugie dać odporność na dany żywioł itd. Karty porozrzucane są po mobkach z danym prawdopodobieństwem wypadkowej. Trochę więc musiałem przygrindować, ale nie było jakichś większych w tym przypadku problemów. I system kart to chyba obok surowej stylistyki największe atuty dla mnie tej części. Do tego muszę przyznać. że była jak na Castlevanie postplatformowe dosyć wymagająca albo ja źle to po prostu rozegrałem, świetne potyczki z bossami i satysfakcjonujący grind dropów. Grało się świetnie, zamek wyczyszczony jak powinien, więc można wskoczyć w najbliższym czasie w twory Igi na GBA.
Guilty Gear Xrd Rev 2 (Playstation 4) - O powrocie do tego tytułu po kilku latach zadecydował przypadek. Dopakowanie do Reva 1, którego miałem w pudle wylądowało na psstore za 5 zł, znaleźli się ludzie chętni do gry i trzeba było na nowo otworzyć scenę jednej z najbardziej zróżnicowanych i skomplikowanych bitek 2D. Zaczęło się niewinnie, chodźcie pogramy sobie we trzech, zobaczymy co będzie. Następnie dołączył czwarty, piąty i poszło już z górki. Skończyło się na co sobotnich turniejach z epickimi potyczkami, krwią, łzami przegranych i radości zwycięzców w tle. Scena ruszyła, a wraz z nią moja fascynacja tą gierką, dosłownie przepadłem. Ćwiczenia magicznego Chippa w Dojo, poznawanie mechanik, walka z ułomnościami i pójście w pełne wbicie dzbanów równolegle dawały mi pokarm przez 10 tygodni. Tutaj fota z jednego z turniejów jak na mnie hieny trenują już haha.
Jeden z turniejów udało się ugrać i po tym Chippowi odwaliło, ponownie niczym w historii tego charakteru wrócił do ćpania i niczym wrak spał po miejskich kiblach zarabiając na następną dawkę koksu własnym dupskiem. Ciężkie to były czasy dla zwycięzcy, jednak w końcu ogarnął się, wrócił do treningów i ma nadzieję że ponownie wróci na tron, mimo że wampir Slayer do końca nie daje za wygraną i miażdży konkurencję. Guilty Gear ma bardzo duży margines wejścia, potrafi czasami zniechęcić, a dla kogoś kto mashuje w bitkach i cieszy się do tego co widzi na ekranie potrafi być ścianą nie do przełamania. Jednak jeżeli chwilę się przy tym posiedzi i pozna meandry dobra które daje ta gierka, to można odlecieć tak jak ja. Doszło nawet do tego, że jak dzieciak zacząłem oglądać w przerwach w robocie turnieje Evo z Summito, god tierem Chippa którego mainuje i po powrocie do domu i ogarnięciu życia, późną nocą próbować naśladować jego tricki, coś wspaniałego, ale i groźnego. Taka fascynacja może przerazić się w szaleństwo, a wtedy doświadczenie smakuje najlepiej. Pamiętajcie, mimo że idee fixe nie daje wam spać po nocach, nie ma co z tym walczyć. Na koniec przygoda z wbijaniem dzbanów z kumplem Ivanem po kilkudniowych bojach w przypadku grindowania badge'ów.
Einhander (PSX) - Glory with the moon. Mercy on the earth. Achtung! Einhander kommt! Czyli Square potrafiące tworzyć magię w każdym gatunku za jaki się złapie, oczywiście w czasach PSX. Scrollowany shmup, w którym wybieramy się jako jednostka sił bojowych księżyca na podbój Ziemi. Aestetyczny, z niemieckimi smaczkami typu słyszane komentarze podczas gry, czy sam nawet tytuł, który nawiązuje do jednoręcznego oręża. I słusznie, bowiem stateczki/rakietki w tym tytule bazują właśnie na mechanice wymiany dodatkowej broni w przypominającej zmechanizowaną rękę szamrajstwie. Zależnie od statku który wybierzemy będziemy mieli możliwość manewrowania między podniesionymi broniami po drodze, plus można nimi przerzucać kąt ataków, ustawiając raz nad dachem samolocika, raz pod itd.
Oprócz tego mamy oczywiście dostęp do standardowego strzału, który różni się projekcją jak i zadawanymi obrażeniami przy każdym z wybranych statków bojowych. Pierwsza mapa i już szczena opada, w telebimie w tle pojawia się reklama jakiejś kobitki przeistaczająca się w kościotrupa, następnie wlatujemy w potężne biurowce/budynki i rozbijamy się o armię wspaniałych neonów i tak do końca samej podróży czeka nas dizajnerskie dobro. Wszystko okraszone w psxowej grafice 3D, która tutaj dodaje odpowiedniego klimatu gierce. Sam tytuł, jak na shmupa przystało potrafi być wymagający i trochę powalczyłem (z 2 – 3 tygodnie jakoś poświęcając z 3 – 4 h tygodniowo) zanim udało się go ukończyć. Bossowie dają radę, chociaż wiadomo że czeka nas mnóstwo mechowego żelastwa i innych takich dobroci do uwalenia. Świetne, że gierka po każdej potyczce, czy to przegranej, czy wygranej pokazuje nam statystyki na koniec gry, a same przejścia jak i statystyki zapisywane są w naszym profilu, który zakładamy podczas odpalenia tytułu. Co ciekawe japońska wersja oprócz opisów statystyk ma wszystko po angielsku, więc nie warto wydawać kroci na wersję amerykańską jeżeli ktoś chce się w ogóle dzisiaj bawić w dorwanie tego tytułu. I tak jak dizajn i mechanika dają radę, tak muzyka tutaj to typowa bomba. Kenichiro Fukui stworzył jeden, tłusty, piekielnie wbijający się w głowę ost, jednocześnie tak pasujący do tego co widzimy na ekranie jak i często wybijający się na pierwszą scenę.
Jest tak dobry, że czasami gubiłem rytmikę przy manewrowaniu statkiem. Dodajmy do tego zabawę europejskimi językami, misję w której na czas niszczymy wielką rakietę kosmiczną i potężną końcówkę z fabularnym (dokładnie, fabularnym!) twistem i mamy tytuł co najmniej jak na ten gatunek nietuzinkowy, który po prostu warto jak ktoś jara się gierkami troszkę poważniej ograć, sprawdzić, podbić. Prześwietna gra, potwierdzająca że Square w tamtych latach to byli mali wielcy bożkowie gamingowego świata. Sztos. PS: Warto dodać, że po ograniu gierki odblokowuje się nam gallery art z grafikami Kazuhisy Kondo (dosyć popularny artysta w przypadku mechów) i innym doimanymi motywami, oprócz tego odblokowujemy też nowe statki, które są potężne i warto zagrać jeszcze raz nimi, gierka jest jak już człowiek ogarnia na niecałą godzinę. Plus coś jeszcze, są dwa bonus stage, a przynajmniej tyle mi się udało odnaleźć, ten w 1 misji, kiedy trzeba zniszczyć szybko wszystkie neony i lądujemy w alternatywnej wersji mapy, między opuszczonymi wieżowcami i jakby w ruinach cywilizacji tak dobrze przypominał mi motyw pod koniec gry z opuszczonym miastem wymarłej cywilizacji w Xenogears (mój najlepszy motyw w tym jrpgu). KOZAK.
Nier: Replicant (Playstation 4) - mały rimejk, a może duży remaster ponownie wrzucił mnie w sferę pierwszego Niera, w czasach kiedy przełaziłem wersję na PS3 z pt. Gestalt strasznie chciałem wyrwać jeszcze japońską wersję o podtytule Replicant, ale w końcu odpuściłem. I słusznie, bo wydano ją w końcu jako enhanced edycję z poprawioną mechaniką walki oraz usprawnieniami graficznymi i dodatkowym contentem na następną konsolkę Sony. I bardzo dobrze zrobiono, ja jestem zadowolony z tej podróży. Mechanika walki jest przyjemna, chociaż bez fajerwerków, dalej mamy wspaniałe archaiczne fetch questy, które potrafią śmiać się z samych siebie (dialog z Weissem na temat teleportów w jednym z momentów gry). I w sumie przez te barbarzyńskie dzisiaj wydawałoby się dla wielu wygodnickich założenia i samoświadomość ich uwypuklaną nam podczas dialogów przez gierkę jestem w stanie je przyjąć na spokoju na klatę. (Skrin zaimany z forumpsx od użytkownika jar3czek, który świetnie uchwycił jedną scenę haha, mam nadzieję że nie będzie pozwu).
Tak naprawdę świetnie się to komponuje wg mnie i lubię jak gierka pogrywa z gustami i udobruchaniem przez dzisiejsze standardy graczy w tym przypadku. Dobra, ale wracając do samej gierki, muzyka to dalej sztos nad sztosy, nowe twarze bohaterów w miarę ok, chociaż Kaine podobała mi się bardziej chyba w wersji na PS3. Dodatkowy content z endingiem, statkiem wiadomo gdzie i nawet ten dodatkowy dungeon, w którym gramy papą dziadkiem siadły mi. W szczególności te zremixowane wersje utworów z gry w dodatkowym dungeonie, chyba z 10 razy go przebiegłem dla samego posłuchania. Dodatkowo bardziej podobała mi się scena
Na koniec słit focia jak już tyle mi się chciało przy tym siedzieć - plastiku zdobytych i ogranych. Dla potomstwa, które nikogo.
#9620 Napisany 30 maja 2021 - 21:00
Wspaniała gra ale kasuję z dysku. Może kiedyś wrócę żeby wbić platynkę, zbugowało mi się niestety trofeum z końca gry.
Teraz czekam na obniżkę RE8
Ten post był edytowany przez Woroq dnia: 30 maja 2021 - 21:01
#9621 Napisany 30 maja 2021 - 21:07
#9622 Napisany 30 maja 2021 - 21:22
Ten post był edytowany przez oranje dnia: 30 maja 2021 - 21:23
#9623 Napisany 30 maja 2021 - 21:30
Z całym szacunkiem Woroq, mogłeś poczekać na nową stronę
#9624 Napisany 30 maja 2021 - 21:35
Ndl, pojeb, pojeb, Jezus Marian, aż się spociłem czytając tego posta. Pojeb. Chapeau Bas.
#9625 Napisany 31 maja 2021 - 03:39
#9626 Napisany 31 maja 2021 - 04:45
POPULARNY POST!
#9627 Napisany 31 maja 2021 - 05:48
NooooW pojedynkę wydał nowy numer Neo
To jest za długie, żeby tak sobie przeczytać. Zapoznam się przy porannej kawie. ndl
#9628 Napisany 31 maja 2021 - 06:02
#9629 Napisany 31 maja 2021 - 08:43
to jest czyjeś multikonto czy mamy jakichś nowych użytkowników?
#9630 Napisany 31 maja 2021 - 09:17
Tak, to Rajkoch, w końcu się zmienił, jak wielokrotnie zapowiadał.