U mnie nowy rok zaczął się bardzo konkretnie, chyba mam odlot gierkowy albo wsiadłem nie do tego pociągu co trzeba 2 stycznia. Po kolei:
Timespinner - ciekawa vania z podróżami w czasie, klimatem podpinającym się pod Symfonie Nocy i masą grindu.
Ocarina of Time - w końcu zabrałem się za nadrabianie Zeld z N64, bo już wstyd było poruszać się po jednej ziemi i oddychać tym samym powietrzem z tymi co mają już je dawno za sobą, wodny dungeon dał w kość i mimo, że czasami nie ogarniałem co zrobić (vide ogniste strzały i wschód słońca) to była to świetna podróż, epicka i baśniowa, taka jaką sobie ją wyobrażałem przez te lata czytania na jej temat.
Majora's Mask - tak jak w Ocarinie zabrakło mi dwóch serc do 100 % i będę musiał do niej kiedyś wrócić, tak tutaj poleciałem na hardkorze wbijając wszystkie serca i zbierając wszystkie maski. Genialny szpil, klimat bardziej pasujący pod moje upodobania, przez co o wiele lepiej mi się grało niż w Ocarinę. Ta końcówka i super madafaka hero Link przemiana to jest po prostu magia!
Sekiro: Shadows Die Twice - długo się brałem za tego szpila i źle zrobiłem, bo to obok Bloodborne najlepsza soulslike coś tam gierka od From, w końcu jakaś bezpośrednia narracja, świetne wykończenia a'la ninja, shinobi. Sporo nawiązań do mangi Immortal Blade i ogólnie cała otoczka oraz klimat siadły mi niesamowicie, tak że nawet sobie ją splatynowałem.
The Messenger - ależ to było dobre! Takie indyki to ja mogę ogrywać z pianą na mordzie. Motyw z przeskakiwaniem z 8 na 16 bit, świetny jajcarski klimat i nawiązania do klasyków typu Ninja Gaiden, Hagane itd. Zabawa gatunkami, w szczególności DLC, które zaskoczyło mnie pomysłami wtedy kiedy myślałem, że już niczym nie zaskoczy. Sztos i masterowanie szpila na 100% to czysta przyjemność.