Wind Waker to zdecydowanie numero uno, za całokształt, wiadomo.
Natomiast ja wyróżniłbym - A Link to the Past, jako pierwsza Zelda którą skończyłem i która mną zamiatała po podłodze, genialny, spójny i duży świat i tysiące świeżych pomysłów, które później już tylko kopiowano. W tym sensie też jak piszecie że TP jest fajne ale to jest Okaryna++, to dla mnie Okaryna to jest LttP++, w sensie - trzon pomysłów się przecież nie zmienia.
Dlatego z kolei - Okaryna to nic nadzwyczajnego. Fajna, duża, kiedyś BARDZO mi się podobała, ale z perspektywy czasu, jak skończyłem ją ze trzeci czy czwarty raz, to mnie nudzi. Jest pustawa i przewidywalna. Właśnie te rozwinięcia z TP bardziej mnie ujęły.
Kolejna wyróżniona - Minish Cap. Moja druga ulubiona Zelda. Zwarta, w sumie niemależe liniowa, ale cały czas coś się dzieje. I to nieodparte wrażenie, że w kieszonce jest gra ładniejsza od LttP, tego nie zapomnę, ze trzy razy też kończyłem i cały czas stoi sobie na półce, zapakowana w oryginalny kartonik (tak naprawdę to leży gdzieś na dnie szafy, ale brzmi lepiej).
Pozostałe Zeldy to mniejsze lub większe gnioty. SS to porażka, chyba już mi się ten "kanon" przejadł, bo nudziłem się od początku do końca. Absolutną pomyłką są obie Zeldy na DSa. Maski Majory jakoś nigdy nie skończyłem, lepiej powiedzieć że napoczynałem tylko. Oraclesy na GB pamiętam tylko że były fajne, ale o czym były - kompletnie nie pamiętam, to było zbyt dawno i nie przechodziłem ich więcej niż raz. Zeld na NEs nie znam, nie grałem w nie nigdy, poza tym że z ciekawości na emulatorze z raz włączyłem i od razu wyłączyłem, żeby nie psuć sobie humoru.
Patrząc na kolejne części, odczuwam tendencję zniżkową, z kilku ostatnich Zeld więcej mnie odpycha niż przyciąga. Sam nie wiem, czy to jest tak że mi się przejada, czy jest gorzej obiektywnie, dlatego powstrzymam się od stanowczej krytyki. Może po prostu Zeldy już są nie dla mnie