Mam mocno mieszane uczucia, co do Transistora. Początek mnie zauroczył ślicznym designem. Gra wygląda pięknie zarówno w ruchu jak i w statycznych cut-scenkach. Neonowe miasto i główna bohaterka od razu przypadły mi do gustu. Soundtrack też jest niczego sobie.
Zacząłem nawet doceniać światełko i głośniczek w nowym DualShocku, bo pasują tutaj pasują idealnie do konwencji. Krótkie wytłumaczenie dla pececiarzy (pozdro Kradziej
) – światełko w padzie się błyska synchronicznie z gadającym mieczykiem, którego głos można sobie w opcjach ustawić na odpowiedni głośnik. Daje to +600 pkt do immersji
Naczelny gimmick, czyli planowanie ataków pod R2 wydawał się świeżym pomysłem, wnoszącym element strategiczny do walk.
Gdzieś tak po godzinie, dwóch grania Transistor mnie zemdlił i czar prysnął. Puste, jednostajne korytarzyki i niewyraźni przeciwnicy zlali się w jedną wielką kolorową papkę. Walki szybko straciły świeżość i zaczęły męczyć. Zamiast ślimaczyć się z planowaniem ruchu, uciekaniem i planowaniem następnego ruchu miałem straszną ochotę trochę powalczyć w czasie rzeczywistym, coś efektownie zniszczyć, zrobić jakiś unik wciskając przycisk w odpowiednim momencie.
Zamiast być Red, która niszczy The Process, miałem ochotę być The Kid, przeciwstawiającym się The Calamity. Bastion mi zepsuł odbiór Transistora. Bardzo.
Ten sam izometryczny widok, bardzo podobna forma narracji… nie sposób nie porównywać do siebie gier Supergiant Games i prawie na tym poległem. Bastion to moim zdaniem dużo lepsza szpila – żywszy świat, bardziej dynamiczne walki, sycący system upgradów, wciągające sidequesty i wyzwania. Transistor z kolei tylko się broni stylem artystycznym. Po Spinie myślałem sobie „ehh, czemu nie mogli po prostu zrobić Bastion 2 z inną oprawą…” i chciałem już zarzucić pomysł przejścia Transistora, bo w ogóle się dobrze nie bawiłem.
Całe szczęście, że tak nie zrobiłem i przymusiłem się do ciśnięcia dzisiaj po meczykach LM. Końcówkę przechodziłem już na pełnym luzie, bez porównań, wsiąkając w pełną niedopowiedzeń historię. Dopiero, kiedy miałem dostępny spory wachlarz umiejętności grało mi się naprawdę dobrze. Mogłem sam sobie urozmaicić rozgrywkę, skoro twórcy nie postarali się o różnorodnych przeciwników i dali trzy typy wrogów na krzyż w wersjach 1.0, 2.0 i 3.0.
Jak na tak krótką grę (nie wiem dokładnie ile grałem, może z 5-6h max) w pewnym momencie zdecydowanie za mało dostępnych jest opcji, więc moim największym zarzutem do Transistora jest, że za wolno się leveluje. Limiters też tak na dobrą sprawę mają sens dopiero w NG+, bo kto normalny będzie sobie ograniczał punkty umiejętności i dla marnych 4% expa i grał przez 2/3 gry z jednym atakiem?
Nie pomaga, że oprócz walk w świecie gry nie ma nic innego do roboty. Break point na początku, który trzeba wcisnąć przy pomocy planowania dawał złudną nadzieję na jakieś zagadki.
Pod koniec dnia pozostało mi wrażenie niedosytu jako „kolejnej gry twórców Bastion”, ale jednocześnie byłem poruszony pięknym zakończeniem i doceniam „pakiet artystyczny”, którym ta gra niewątpliwie jest. No… mieszane uczucia tak w skrócie
Ten post był edytowany przez Tawotnica dnia: 18 września 2014 - 01:42