Powoli kończę, właśnie rozdupiłem
Wolfenstein to najlepsza gra w jaką w tej chwili można zagrać na PS4 i nie chodzi tu o oprawę, która jest jeszcze mocno past-genowa, ale o fabułę i grywalność.
Zacznijmy od tego, że grę kupiłem zachęcony świetnym voice actingiem w różnych językach i pod tym względem The New Order dostarcza po całości. Np. Niemcy mówią po niemiecku, żeby historia o mecha-naziolach, wygrywających drugą WŚ była bardziej wiarygodna. Nawet są Polskie postacie, które mówią po polsku! Szok i niedowierzanie! Na voice-overach nie koniec, bo plakaty, wycinki z gazet, oznaczenia na drogach, napisy znakach czy maszynach wszystkie są w oryginalnym języku. Takie coś dla mnie jako niemiecko-polskiego dual-language wieldera jest zum Zunge-schnalzen i zachwyca mnie nawet rozpikselowana Gelbwurst w spiżarni.
Do strzelania musiałem się trochę przestawić. Po nowym kosmicznym blasterku od Bungie sterowanie w TNO wydawało mi się mocno kwadratowe. Szczególnie do niskich skoków nie mogłem się przyzwyczaić i zamiast wyboru broni pod R1 zdarzało mi się rzucać granatem, który zmapowany jest pod ten sam przycisk. Po chwili ogrania nie miałem już większych problemów, a dual-wield, dostępny dla większości broni to coś pięknego. Podwójnym shotgunem można robić takie rambo, że głowa mała. Nie dość, że naszym przenośnym arsenałem robimy już wystarczający sajgon, to okazjonalnie gra nas wsadza za działka automatyczne w wieżyczkach, helikopterach i nawet do mecha (!!!).
Kampania jest podzielona na rozdziały i pokazuje konkurencji jak świetnie można zróżnicować tryb single-player w FPSie (patrzę na ciebie Bioshock: Inifinite). Oprócz najczęstszego motywu eliminowania dowódców, którzy przyzywają posiłki (spawnuje się kolejne mięso armatnie, dopóki ich nie ukatrupimy) musimy się niejednokrotnie ścierać z wielkimi mechami, skradać się po kanałach z samym nożem albo szukać sobie przejścia, przecinając siatki bronią laserową.
Dla fanów zbieractwa pochowane są notki rozszyfrowujące kod enigma, złote przedmioty i upgrady ekwipunku. Dodatkową zabawę zapewnia system perków, czyli aczików in-game typu „zabij 5 dowódców, rzucając w nich nożem”. Za zrobienie tego wyzwania dostajemy dodatkowe miejsce na kolejny nóż w eq i odblokowujemy następny perk. Warto dodać, że perki są podzielone na parę kategorii – tactical, stealth, assault, demolition, co zachęca do różnorodnego grania.
Pacing The New Order ma znakomity. Czytając opinie w sieci często trafiałem na narzekania odnośnie fetch-questów w naszej bazie wypadowej „znajdź Maxowi zabawki” etc., ale imo są dosyć proste, a przyjemnie zwalniają tempo, dają chwilę odsapnąć od łomotu karabinów maszynowych i pozwalają jeszcze bardziej wsiąknąć w klimat i poznać trochę postaci pobocznych.
Historie drugoplanowych bohaterów to element, w którym scenariusz naprawdę błyszczy. Na przykład kłótnia afroamerykańskiego gitarzysty J z Blazkowiczem, w której nasz Jimi Hendrix wannabe zaskakująco szczerze wypomina Williamowi, że jest stereotypowym jankesem, który gdyby nie wojna byłby wysłany przez rząd ciemiężyć czarnoskórą ludność i niczym się nie różni od znienawidzonych nazistów mnie przyjemnie rozbroiła.
Zaskakujących wstawek jest więcej, również w misjach „w polu”. Raz się znajdujemy w pociągu przy jednym stole z panią Oberstrumbannfuehrer Engel, rozwiązując quiz na aryjskość. Innym razem obsługujemy maszynę do mieszania betonu w chorwackim obozie koncentracyjnym. Wykonywanie takich drobnych czynności, logicznie wplecionych w fabułę pomaga budować napięcie i sprawia, że Wolfenstein ma bardziej feeling gry akcji niż korytarzykowego shootera.
Bardzo dobra gra, której jedynym problemem jest taka sobie grafika, zarówno pod względem szaroburego art-stylu jak i technicznego wykonania. Posiadacze PS4 powinni jednak przymknąć na to oko, bo przy obecnym wyborze gier na next-geny raczej ciężko nie brać pod uwagi kupna The New Order tylko przez to, że słabo wygląda.