Zacząłem grać w Danganronpa i pluję sobie w brodę, że tak długo zwlekałem z zakupem tej gierki. Muszę się jeszcze zastanowić po skończeniu pierwszego rozdziału gdzie ją umiejscowić między „totally awesome” a „totalny crap”. Momentami nie miałem pojęcia w co ja do cholery grałem.
Danganronpa to kolaż, sklejka, misz-masz, kogel-mogel od szalonych Japończyków ze Spike Chunsoft. Danganronpa to Virtue’s Last Reward x Ace Attorney x Persona x Hatsune Miku na kwasie.
Screeny z materiałów promocyjnych zupełnie nie oddają surrealistycznego klimatu gierki, który już od samego początku sugeruje „oh my, to się nie skończy dobrze” . Grubo ciosane 3D i poruszanie się niczym w FPSie w korytarzykach między pomieszczeniami. Płaskie postacie sterczące z ziemi niczym w Paper Mario. Stylowy, personowy UI. Genialne zbliżenia twarzy niczym w Kill La Kill czy TTGL, a w tym wszystkim jeszcze miejsce na pixel art oraz panele komiksowe.
To wszystko jest jedna gra. Jestem zniszczony, zaorany, rozwalony. Tak bardzo wygywa Happy Trigger Havoc.
Soundtrack też jest świetny. Można by puścić gdzieś pomiędzy kawałkami „Monkey Rhubarb” Aphex Twina i pasowałoby jak ulał, nikt by się nie skapnął, że to nie z Danganronpy.
Sam setting i historia są szybko wytłumaczone. Monokuma, maskotka serii, biało-czarny misiu to taki Zero z VLR - sadysta, który czerpie radość z rozpaczy swoich zakładników. Zamknął on więc piętnastu wyjątkowych uczniów w elitarnej szkole i postawił im następujący warunek opuszczenia swojej uczelni:
Wszystko jasne? Kto teraz myśli, że to sztampowe umiejscowienie akcji i kolejny japoński „high-scool visual novel” może się przygotować na zakute śrubami okna, kamery z karabinami maszynowymi, dużo makabrycznych niespodzianek…
Część VN to bieganie po miejscówkach, obczajanie przedmiotów i gadanie z bohaterami. Jeżeli akurat nie jest pchana do przodu fabuła na zasadzie „idź w to i to miejsce, zrób to czy tamto” mamy czas wolny, który podobnie jak w personach możemy wykorzystać, żeby poprawić swoje relacje z kolegami z klasy. Na podobnej zasadzie „wskaż i kliknij” odbywa się też zbieranie dowodów po morderstwie. Btw. można sterować zarówno przyciskami jak i ekranem dotykowym.
Chaotycznie zaczyna się robić przy osądzaniu mordercy. Nie ma oskarżyciela i oskarżonego tylko trwa otwarta debata między parunastoma paranoicznymi postaciami. Mamy do dyspozycji tzw. „truth bullets” czyli dowody, które uprzednio zebraliśmy, żeby kontrować wypowiedzi naszych kolegów. „Hey, to brzmi przecież jak Ace Attorney! Znajdujesz sprzeczność i prezentujesz dowód! Easy-peasy.” Nein! Here’s the catch: debata jest auto-scrollowana, nie można pauzować i mamy narzucone ograniczenie czasowe.
Możemy dla udogodnienia jedynie spowolnić czas przytrzymując R, ale to nam ściąga pasek koncentracji, więc ciężko nadużywać tej opcji. Dla dodatkowego zamieszania jeszcze wrzucane są od czasu do czasu pytania zamknięte i stop-klatki, gdzie należy wskazać odpowiedni nabój z naszego inwentarza (w pierwszej sprawie było ich 18, just sayin’). To wszystko też oczywiście ograniczone czasem.
Prawdziwa szopka zaczyna się wraz z mową końcową, która jest… komiksem. Komiksem w którym musimy uzupełnić brakujące panele na podstawie tego, co wydedukowaliśmy w trakcie rozprawy. Na czas.
To rozwiązanie jest zaskakująco dobre.
Na tym nie koniec. Ostateczny cios zadajemy domniemanemu mordercy w… minigierce rytmicznej. No przecież! To zupełnie logiczne!
NOT
ale fajne.
X/trójkąt/X/trójkąt/X/trójkąt
Nie mam pytań. Pokłady szaleństwa, kwaśna oprawa i fakt, że za scenariusz odpowiadają goście od Zero Escape dobrze rokuje tej giereczce. Początek mnie zmiótł, czekam jeszcze tylko na większy mindfuck i twisty.
Ten post był edytowany przez Tawotnica dnia: 24 sierpnia 2015 - 05:29