Pomyślałem, że taki temat może się przydać przed nadchodzącym wylewem podsumowań i wybieraniem GOTY. Enjoy:
2014 zapisze się u mnie w pamięci jako rok przejściowy między generacjami w którym dominowały cross-geny i remastery, a pierwszy miot next-gen-exów borykał się jeszcze z chorobami wieku dziecięcego nowych konsol.
~Q1~ Trend reedycji gier, które wyszły w 2013 zapoczątkowały Tomb Raider: Definitive Edition oraz Rayman Legends. Raymana sobie na forum chwaliliście głównie za brak loadingów, a Tomb do dzisiaj ma na forumku status najbardziej kompetentnego upgradu.
Greg dobrze pisze - to pierwsza gra, w ktorej juz od pierwszego menu czuc next gena! Za mna kilka godzin zabawy. Nie potrafilem zmusic sie, aby cisnac w to na PS3, ale na PS4 giereczka MIECIE! Jest 60 fps - od pierwszego momentu. Xboty bardzo chetnie wypisuja tu bzdury, ze lepsze stale 30 fps, niz 60 spadajace do 30, no ale najwyrazniej zaden z nich TEJ wersji nie ogrywal. Jak na razie Definitive Edition jedynie NIEZNACZNIE chrupnelo mi w momencie, kiedy Lara wspinala sie na stacje radiowa przy wielkiej zamieci. Nie bylo to tez mega chrupniecie, a jedynie cos tam wolniej sie policzylo - zauwazy to tylko fetysz 'szescdziesiatki' i nikt wiecej. Pomijajac ten moment, Tomb Raider na PS4 goni w 1080@60, a wiatraki konsoli pracuja ciezej, niz wirniki w elektrowniach atomowych Lucek85 pisze, ze nie dostrzeze sie lepszej animacji, jesli nie postawi sie obok siebie dwoch telewizorow. No wiec postawilem obok siebie plazme z Tomb Raiderem, a obok przystawilem PS Vite, na ktorej giereczka poprzez Remote Play wyciaga 30 fps. Tylko osoba odwrotnie widoma do rzeczywistosci powie, ze to dwie takie same gry Otoczenie wyglada troche bardziej sterylnie, niz chociazby dzungla w Uncharted, ale plynnosc animacji i detale > wszystko, co bylo do tej pory na konsolach! To jest NEXT-GEN!
Mniej więcej w tym samym czasie ukazały się ostatnie głośne tytuły, które wyszły wyłącznie na past geny: Lightning Returns: Final Fantasy XIII, Castlevania: Lords of Shadow 2 oraz oczywiście Dark Souls II.
Po dwóch chłodno przyjętych 13-stkach raczej już nikt nie wierzył w Square Enix, stąd nikogo nie zaskoczyło, że ten eksperymentalny fetch-quest-fest z niemiłosiernie cisnącym zegarkiem w tle miał nie zebrał wielu pochwał.
Pograłem więcej, do tego stopnia, że zamknąłem pierwsze swoje 2 MAin Questy. Noela i Sazha. Liczba EP skoczyła mi na 7. Teraz moge w miare komfortowo szwędac się poświecie - tez dzięki temu, że jestem w sanie załatwić przeciwników dających po 2EP.
O ile Wildllands i Dunes to już stary dobry final (dzięki potworom z 2EP, a Dunes ma nawet fajny sytem taniego teleportu wewnątrz lokacji), to wizyta w maistach to nieustanny stres. Dla przykładu: przebieżka z Katedry do południowej stacji Luxerionu zjada 1EP - na Chronostatis. To jest pozbawione sensu całkowicie, w obie strony schodza 2 EP!! JEśłi się chce samemu grac i szukac questow [bez FAQa] to nalezaloby zrobic SAVE, pójść tam sprawdzić czy coś jest i wrocić, jak nic nie ma to LOAD i jedzie sie dalej.
Nie musze mówić jak skopana to jest konstrukcja.
Gra mi sie podoba - nawet na 8/10 - ale to tylko ze względu na to iż to Final.
Dużo większym zawodem okazał się twór Mercury Steam, który na równi zniesmaczył fanów Classicvanii jak i pierwszego LoS swoim rozdwojeniem w designie na świetny gotycki zamek z epickimi bossfightami i po całości zwalony nowoczesny setting z wkurzającymi elementami stealth.
No i skończyłem... Podchodziłem do gry z neutralnym podejściem, gdyż jestem wielkim fanem jedynki oraz dlatego, że ostatnimi czasy oceny na meta są często na siłę szokujące i przesadzone. Nie ukrywam też, że podobało mi się kilka filmików z yt, więc nastawienie miałem dobre. A więc jak? Przesada? 8/10? Targowica? Zacznę od fabuły... Nie jest jakaś strasznie odkrywcza, poprowadzono ją na modłę jedynki, a więc przez całą grę tropimy kolejną trójkę szefów- tym razem wielkich akolitów Szatana. Akcja dzieje się naprzemiennie w świecie współczesnym (nie jest on bynajmniej taki jak nasz-budowle i styl świata jasno pokazują jak długo ludzkość była/jest pod wpływem Drakuli jak i kościoła) oraz powiedzmy, że w przeszłości. Ta część również prezentuje pewien twist jak jedynka (nawet niezły), ale to jak napisane są postacie i wszystko to co się dzieje jest co najwyżej średnie, a nawet słabe. Grafika? Muszę odpalić jedynkę na ps3, ale wydaje mi się, że gra jest wyraźnie brzydsza, co jest zwyczajną kpiną... Sam design natomiast to padaka i wyraźnie widać, że w zespole były rotacje i różne wizje, gdyż wiele rzeczy jest zwyczajnie niespójnych. Momenty, gdy jesteśmy w przeszłości, w zamku Drakuli wyglądają bardzo dobrze-lokacje są świetne. Natomiast współczesne otoczenie i design przeciwników zwyczajnie zasysają (to jak zmienili sylwetkę Szatana to śmiech na sali-wygląd jak w jedynce, ale budowa ciała niczym hardkorowy koksu olo) Wspomnę jeszcze to co napisał Jedyn- niektóre przedmioty rzeczywiście mają zrąbane proporcje i zdarzają się takie jaja jak to, że krzesło jest wielkości Drakuli Gameplay? Tu po demie miałem negatywną opinię... Pełna wersja pokazała, że pewne elementy takie jak nagradzanie za brak obrażeń wracają, więc nie było tak źle. Jak więc system walki? Znowu powtórka z rozrywki, jeśli chodzi o białą i czarną magię- tym razem zamiast zmiany kolorów i efektów są inne bronie. Że lepiej? W sumie nie... Ciosy są dokładnie te same, różni się jedynie wygląd broni... W jedynce poza czarną i białą magią była jeszcze rękawica i buty co dodawało pewną ilość kombinacji-na tym polu jedynka też prowadzi... Nowością jest levelowanie broni co sprowadza się do masterowania konkretnych kombinacji przy danym orężu- to się nawet udało. Ogólnie walka z przeciwnikami jest przyjemna, trzeba używać uników, bloków i kontr co się ceni-chyba jedyny element gry, który nie został spaprany (z drugiej strony został praktycznie niezmieniony...) . Bossowie? I tu dochodzimy do czegoś co mnie totalnie zniesmaczyło... W jedynce walki z szefami był świetne, mieliśmy przeciwników ogromnych jak i naszych gabarytów, każdy miał przemyślane umiejętności i sposób walki, które się z reguły od siebie różniły. Walki z tytanami, potyczki nastawione na uniki i spieprzanie czy też wymagające zmieniania używanej magii-no klasa! Tutaj byłem zadowolony do chyba 3 potyczki... Potem są zwykłe napieprzanki i masherowanie przycisków, wolałem już starcia z normalnymi przeciwnikami. Walk, które były niezłe było może z 3-4 reszta to jakaś padaka albo kopia z jedynki. Jedynka miała jeszcze zagadki... Tutaj też są? Powiedzmy, że próbowali... Jest skradanie i układanie kawałków lustra na koniec gry ("zagadka" na pół minuty...) Jedno wydaje się na początku urozmaiceniem gameplayu, za to na koniec staje się zwyczajnie wnerwiające, gdyż pewne rzeczy w ogóle z niczego nie wynikają i sposoby ominięcia drabów są po prostu głupie, naciągane i wyglądają jak przypadkowe wykorzystanie głupoty gry„, Rekordem jest to, że elementy stealth zawsze są przy jednym typie przeciwników co wyjaśnione jest tym, że na początku gry Drakula jest za słaby po przebudzeniu by z nimi walczyć. Na końcu gry, gdy uzyska się wszystkie umiejętności i widać, że jest się już twardym zawodnikiem gra dalej nakazuje nam się chować, do końca gry nie stajemy w bezpośrednim zwarciu z jakimś zwykłym, silniejszym przeciwnikiem Plusem jest to, że gra jest lepszą castlevanią niż poprzedniczka-lokacje są otwarte i nie trzeba się tak pieprzyć z wracaniem do poprzednich rozdziałów. Niestety, poza nielicznymi wyjątkami design jest słaby, więc też nie daje to przyjemności. Do połowy gry myślałem nawet o 8, potem jednak widać było, że wizje twórców był różne i coś się spieprzyło... Daję bardzo naciągane 7/10, powinienem dać 6-6,5 (to jest najwyższa możliwa obiektywna ocena dla tej gry). W sumie nie polecam, nawet po przecenie Zepsujecie sobie tylko wspomnienia po bardzo dobrej jedynce
Jedynie Dark Souls II dostarczyło, chociaż można było czytać narzekania na to, że przeciwnicy się już nie respawnują i być może formuła Soulsów już powoli się wyczerpuje. Mimo tego w pełni spodziewam się znaleźć na niejednej liście GOTY DkSII, chociażby przez to, że Raikoh wrócił z banicji
Mi się nawet nie chce czyścić gry z trzech bonusowych bossów którzy mi zostali. Z perspektywy czasu stwierdzam, że nie respawnujący się po iluś tam zabiciach przeciwnicy to dla mnie ogromny minus, który mocno obniżył mi przyjemność z rozgrywki. Mocno przeszkadzał mi fakt, że tak na dobrą sprawę pierwszy raz w serii gra tak karała gracza za zgony, wcześniej przy utracie plamy wszystko było do odrobienia, teraz nie i jeśli nie mogłem dobiec do bossa unikając niepotrzebnych walek to łapałem wku*wa przy zgonach.
Cross-genowo działo się jeszcze niewiele. Thief zdaje się mocno zbombił, ale na forumku został z braku laku dosyć nieźle przyjęty. Kojima zebrał bęcki za wypuszczenie w pudełku za grube hajsy demka Metal Gear Solid V. Zaskoczył za to South Park: Kijek Prawdy, który dla fanów serialu jest must-havem.
Najlepiej ująć to tak: to jest po prostu interaktywny South Park, serial w całej swojej okazałości tyle, że zamieniony w grę. Więc jeśli ktoś nie jest fanem serialu to raczej gra nie będzie w jego guście.
„Nexowo” (mogę na exy next-genowe mówić „nexy” czy to głupi neologizm?) mieliśmy premierę Infamous: Second Son, chwalonego jako sandboxowy benchmark nowej konsoli Sony, ale gameplayowo raczej średniak. Przynajmniej na chwilę dostępny wyłącznie na XONE był Titanfall, w którego na forum praktycznie nikt nie grał, ale można zanotować to jako początek wielkiego boomu na drużynowe strzelanki jaki miał wkrótce nadejść. Nintendo dało znak życia w postaci Donkey Kong Country: Tropical Freeze, hardkorowej platformówki 2D, która niestety nie zawita w żadnych zestawieniach GOTY, bo miała tego pecha, że wyszła na początku roku na WiiU
Pierwsze przejście gry za mną, masterowania zostało sporo, bo na liczniku mam zaledwie 69%. Zajęło mi to 10:49h, solidnie jak na platformówkę 2D.
Pod względem designu naprawdę dostarczać zaczął dopiero trzeci świat. Szczególnie plansze z wagonetką i rakietą zostały doszlifowane. Różne ujęcia kamery, parę równoległych torów, niespodzianki typu jazda na kładce - dużo lepiej zrobione niż w DKCR. Podobnie dopracowane zostały levele czarno-białe (te z cieniami) i bonus stage poukrywane w prawie każdym poziomie, które są teraz bardziej różnorodne. Świetne są też levele z lianami, po których zjeżdżamy trzymając ZR. Paląca się sawanna i obudowany wokół spalających się platform level to
Dużo jest wodnych plansz i szczerze mówiąc fizyka małpiszona w wodzie mnie średnio przekonuje. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że mu szybko zaczyna brakować powietrza, przez co o swobodnej eksploracji i zaglądaniu w każdy zakamarek można zapomnieć. Rayman Legends pod tym względem wygrywa z Tropical Freeze, bo Ray jest szybszy i bardziej ruchliwy w wodzie niż DK, a patenty typu rozświetlanie ciemności pod wodą, wykorzystywane w obu grach, były lepiej zrealizowane.
Donkey Kong za to pokazuje Raymanowi jak zrobić porządny świat oparty na motywie jedzenia. Przetwórnia owoców 5-3 to jeden z najbardziej pomysłowy poziomów w grze. Skakanie po żelatynach w 5-5 i najlepszy boss w grze.
Tak a propos bossów, to poziom trudności mocno skacze przy starciach z nimi. Najtrudniejsze, ale zarazem najmiodniejsze plansze to właśnie walki z szefkiem. Wszystkie są trzyetapowe i zazwyczaj zanim się wyczai pattern przeciwnika to już traci się życie. Rozumiem nawet trochę recenzenta gamespotu z tymi checkpointami, bo powtarzanie całej potyczki po tym jak się zginie pod sam koniec potrafi być frustrujące, no ale to adekwatna kara do lamienia w DK. Przed każdym bossem jest beczka z przyjacielem, więc nie ma wymówki, że Donkey to leszcz na 2 hity. Ponadto jeżeli się zbiera banany i nie przechodzi na hurra, to żyć i monet powinno się mieć pod dostatkiem, żeby nie tracić motywacji. Ja do ostatniego świata, gdzie się zaczyna hardcore po całości, biegałem z 99 balonikami, a monet w ogóle nie wydawałem. Chomikuję na świątynie, tam się prędzej przydadzą.
Muzyką zajmował się w całości David Wise, kompozytor oryginalnego DKC. Szczególnie udały mu się przejścia utworów, kiedy plansze miały elementy podwodne. Bardzo mi się też podobał epicki motyw z 6-1, ale poza tym to nie wiem czy Kenji Yamamoto & spółka nie zrobiliby tak samo dobrego albo nawet lepszego soundtracku. Zachwytów nad powrotem tego pana w związku z tym nie rozumiem do końca.
Jedna rzecz, która mi bardzo przeszkadzała to zacinające się loading screeny. Zarówno przed wejściem do menu jak i między levelami. Po wuj robić animację biegnącego DK, skoro się wiesza. Mogli lepiej dać banana w rogu jak na startowym ekranie, przynajmniej się tak w oczy nie rzuca.
Podsumowując, DKC Tropical Freeze na pierwszy rzut oka wydaje się być grą prawie pod każdym względem lepszą niż DKC Returns. Lepsze plansze na szynach, lepsze plansze z cieniami, lepsze bonusy, więcej postaci do pomocy, dłuższe i bardziej rozgałęzione levele, kapitalne walki z bossami. Zobaczymy czy świątynie mnie tak rozpie***ą jak w DKCR, ale jestem dobrej myśli. Problem TF ma raczej taki, że to typowy sequel „bigger, better” i skok jakościowy między pierwszą częścią a drugą jest mniejszy niż np. w wypadku Origins -> Legends albo jeszcze lepiej w wypadku DKC -> DKC2 m.in. przez to, że powrót pływanek i Davida Wise nie wypada tak dobrze jak to hajpowano przed wydaniem.
Screenów więcej porobię masterując. Teraz nie mam telewizora pod ręką, a zrzuty z gamepada kiepsko wyglądają.
Okołogrowo największym wydarzeniem czy raczej szokiem w branży było rozwiązanie Irrational Games przez Kena Levine.
~Q2~
Drugi kwartał miał być kwartałem Watch_Dogs i Mario Kart 8. W_D osiągnęło bardzo zadowalające wyniki sprzedażowe dla Ubi, ale nie było reklamowanym GTA-killerem, ale znalazło swoich fanów. Mario Kart 8 po premierze zmobilizowało całe getto Nintendofili do grania online (granie w gry Nintendo online, wtf!) i stanowi jeden z najmocniejszych dowodów „nextgenowości” WiiU, bo w ruchu wygląda kapitalnie.
Koniec II aktu u mnie już. Zajebiste klimaty blokowisk, niggersów, melin, ćpunów, prostytutek i ciemnych interesów żywym towarem. The Wire jak w mordę strzelił. Jest mocno, aż dziwne że to produkcja od Ubi. Walka i kombinowanie na realistycznym poziomie trudności na plus, model jazdy całkiem znośny - mimo początkowej niechęci przyzwyczaiłem się już i miło się śmiga. Dobra fizyka ręcznego i podsterowności na zakrętach! Grafika pokazuje pazur gdy się człowiek zaangażuje w rozgrywkę. Największe zaskoczenie - miasto. Fantastycznie nawalone jest tu detalami. Czuć rękę artystów z Ubi. Elementy futurystyczne wplecione w meliniarstwo niczym ze współczesnego Detroit. Aż dziwne, że jest to o ile nie ponad to co pokazuje Rockstar, to bardzo ale to bardzo na podobnym poziomie dopracowania. Na prawdę nie żałuję, że się nie poddałem fali hejtu z Internetów.
Jeżeli przy Zeldzie Nintendo tak przysiądzie jak przy Mario Kart to będzie gra wszechczasów. W MK wszystko jest po prostu perfekcyjne. Detale, płynność, efekty - techniczna strona to majstersztyk. Ale, co ważniejsze, design jest fantastyczny. Trasy mają w sobie polot, cały czas się coś dzieje, w zasadzie żadna nie jest nawet średnia. Postęp w porównaniu do MK Wii jest porażający. Nie spodziewałem się tego, ale Mario Kart 8 przywrócił mi wiarę w Nintendo
Po cichu i ukradkiem między hackowanie a go-karty wtrynili jednak się mecha-naziści! Wolfenstein: The New Order to moim zdaniem największe zaskoczenie tego roku (tak, większe niż Mordor). Gra nie robi wrażenia grafiką, ani wyrafinowaną mechaniką strzelanie, nein. To ciekawa fabuła, świetna narracja i wielojęzykowy voice-acting „robią” tą grę.
Skończone wczoraj. W sumie od moich pierwszych wrażeń niewiele się zmieniło: naprawdę porządny kawałek staroszkolnego FPSa. Na plus na pewno zaliczyć można to że gra ma swój klimat, jest oryginalna i kopiuje większość oklepanych motywów które ostatnio królują w fpsach. Nie ma tutaj za wielu skryptów, regenerowania zdrowia (fajnie rozwiązano motyw z apteczkami), czy bezpłciowego multiplayera. Mamy singla którego przechodzi się od pierwszej do ostatniej misji z nieskrywaną przyjemnością wyrzynając kolejne zastępy nazistów. Mimo że większość miejscówek jest jednak do bólu oklepana, to na szczęście mają swój charakter i można na niektórych znaleźć sporo fajnych smaczków. Poza tym jest to chyba pierwszy tytuł w których misje w pojazdach czy misja
Spoiler
W bazie kosmicznej
mnie nie irytowały. Wszystko jest odpowiednio wyważone, dzięki czemu nie ma przegięcia ani w ciągłym poginaniu z buta i strzelaniu, ani w wepchniętych misjach "pojazdowych".
Fabuła może nie jest porywająca, ale daje kopa do wyrzynania kolejnych zastępów nazistów z pieśnią wojenną na ustach. Szczególnie postacie są całkiem oryginalne i mimo że główny herr oponent, czyli Generał Trupia Główka brzmi po polsku idiotycznie, to razem z resztą ferajny z Anią Oliwą na czele tworzą całkiem barwną galerię osobistości. Każdy ma swoją historię (Blazko w trakcie gry kilkukrotnie wspomina swoje doświadczenia albo dzieli się przemyśleniami) i fajnie że nie są tylko pixelami do odstrzału.
Gameplay mimo że nie jest odkrywczy, to przede wszystkim daję sporo frajdy ze strzelania, co według mnie jest najważniejsze w szuterkach. Naparzanie z dwóch giwer i dobrze zaprojektowany arsenał (pomijając snajperkę która trochę zasysa i praktycznie z niej nie korzystałem) to zdecydowanie największy plus. Odpowiednio rozwiązano też kwestie zdobywania kolejnych umiejętności (zdobywamy je za wykonywanie określonych zadań, np: zabójstw z ukrycia nożem, czy z użyciem dwóch broni) i nagradzają taki styl gry jaki sobie wybierzemy...chociaż gdzieś w 3/4 gry można spokojnie odblokować już wszystko i być zarówno idealnym ninja jak i ramboidem. Poza tym w grze jest sporo ukrytych fantów do zbierania (skarbów, listów, nagrań), także są to małe nagrody dla tych którzy lubią lizać ściany.
Wizualnie niestety grałem w wersje "dla biedaków" na ps3 także ciężko mi oceniać grafikę. Na pewno mocno mogę pochwalić design i pomijając problemy z doczytywaniem tekstur albo małymi bugami graficznymi wygląda naprawdę porządnie.
Przejście gry zajmuje spokojnie z 10h, a że mamy sporo rzeczy do zebrania i dwie różne ścieżki fabularne (chociaż to może za dużo powiedziane) to można spędzić z Wolfem nawet i koło 15-16h. Dla mnie przygody Blazko to spokojnie 8+, chociaż nie wiem czy wydałbym na nie aż 250zł
ps: a w bonusie ciekawe bugi graficzne (gwieździste tekstury) które udało mi się uchwycić w dosłownie 2, albo 3 miejscach:
ps2: wiem folia na tv, ale wiocha ale niestety do czasu zbliżającej się przeprowadzki wolałem ja zostawić
Q2 to czas E3. Sony pokazało światu zajawkę z Uncharted 4 i przedstawiło Project Beast jako Bloodborne. MS spowodował spory ból dupy ‘kupieniem’ sobie nowego Tomb Raidera na (czasową) wyłączność. Nintendo zaskoczyło pokazami Captain Toad, puzzle-platformowego spin-offa z Mario 3D World oraz Splatoon, strzelanki drużynowej o ośmironico-dziewczynkach. Na dziennikarstwie branżowym największe wrażenie zrobiło Evolve - tytuł, który w naszym gronie raczej nie wzbudza większego zainteresowania. Na forach królował No Man’s Sky, który pobudza wyobraźnie swoimi proceduralnie generowanym kosmosami
~Q3~
Trzeci kwartał to tradycyjnie czas posuchy, więc nie dziwi, że jednym z najgłośniejszy tytułów było The Last of Us: Remaster. Znowu remake gry sprzed roku, znowu zasypany samymi dziewiątkami i dziesiątkami przez recenzentów, ale przez fanów posiadających zeszłoroczne wydanie na PS3 krytykowany za mało widoczne zmiany. Posiadaczom XONE po raz pierwszy można było naprawdę zazdrościć, bo pojawiła się cudnie wyglądająca Forza Horizon 2. Nintendo z kolei zeszmaciło Zeldę, wydając crossover z Sengoku Musou w postaci Hyrule Warriors.
jeździ się fantastycznie, furki wyglądają obłędnie i bardzo dobrze je czuć, klimat festiwalu jest dokładnie tak wkręcający jak w fh1. aż trochę załuję, że tak zdziadziałem i nigdzie dupska mi się ruszyć nie chce (a akurat moja laska jest własnie w nicei i monte carlo - pewnie odejdzie ode mnie z jakimś bogaczem). tak więc gierka też trochę refleksyjna
mam wrażenie, że nawet lepiej wszystko w pełnym fh2 wygląda niż w demku, ale to pewnie złudzenie.
ciężko było mi się oderwać, żeby to napisać, ale jeszcze długi wieczór przede mną
Podobnie jak wcześniej TNO graczy z zaskoczenia wzięło tym razem Middle-earth: Shadow of Mordor. Głównym wabikiem gry jest ‘nemesis system’, gdzie działania gracza kształtują zachowanie i charakter unikatowych dla każdego playtrough przeciwników. Dodajcie do tego batmanowy system walki i jedna z większych niespodzianek tego roku gotowa.
Ja zacząłem grać w sobotę, na liczniku mam 16 godzin i muszę przyznać, że gra jest świetna. Nieziemsko mnie jara, że to gra AAA pchana mechaniką, a nie fabułą, bo takie Assassyny właśnie całe się kręcą dookoła dennej fabuły. Tutaj tak nie jest. Co prawda misje fabularne są, dupska nie urywają i jeszcze stoją na drodze do odblokowywania kilku bardzo ważnych umiejętności, ale chodzi tu przede wszystkim o rozpracowywanie hierarchii orkowej armii. A w tej materii mamy pełną wolność.
Mam też ogromnego bonera jak tylko myślę o umiejętności teleportacji. Mierzymy w odległego wroga łukiem, naciskamy guzior i voila, w ułamku sekundy przy nim jesteśmy. Co najlepsze: nie ma tu ograniczenia zasięgu. Jeśli widzimy chociażby czubek głowy Uruka to możemy do niego skoczyć, nawet dwieście metrów! Bez żadnej zadyszki ze strony gry, wszystko płynniutko i pięknie. Czuć next-gen!
Żadna z wyżej wymienionych gier nie zdobyła jednak podobnej popularności co Destiny, multiplayerowy mesjasz roku. Zacznijmy od tego, że po premierze bundla białego PS4 z D całe forum zaopatrzyło się w nowe konsole PlayStation. Do skończenia wątku głównego nikt się szczególnie nie jarał. Krytykowaliśmy miałką fabułę i powtarzalne misje, ale fajnie się strzelało i wszyscy grali, bo PS4 haz no gamez. Potem się zaczęły raidy i… część forumowiczów wpadło w nałóg. Dalej to już tylko legendy: Legendy o Królu Kosmosu, o Monte Carlo i o bólu dupy.
tak jak jedyn mówi, projekt menusów to jest czysty geniusz, muzyczka przy potyczkach to ahh ohh, tak dobrego strzelania to nie było w żadnej innej konsolowej strzelance, rzekłem, jak dodamy do tego elemnty rpg, loot i coop jakiego jeszcze na konsolach nie było to mamy grę, może głupią - w założeniach fabularnych - ale we wszystkim innym genialną. k***a dla mnie fabuła mogłaby być jeszcze idiotyczniejsza, debilna, dziurawa a i tak niczego by to grze nie ujmowało bo mam skomlenia jedyna pomiędzy strajkami lepsze niż Tyrion w duchu
W branży sporym wydarzeniem były dwa przejęcia: Amazon kupił Twitcha, Microsoft kupił Mojang (Minecraft). Gamescom 2014 w Kolonii dla wielu był lepszą imprezą niż E3, TGS z kolei jak już w zeszłym roku coraz bardziej idzie w stronę smartfonów.
~Q4~
Czarny piątek i święta = najgorętszy okres dla giereczek wideo dla dzieci, najwięcej premier, syte bundle i hype wychodzący przez sufit. *bierze głęboki wdech* Alien: Isolation, Assassin's Creed Rogue & Unity, Bayonetta 2, Borderlands: The Pre-Sequel, Call of Duty: Advanced Warfare, Dragon Age: inquisition, Driveclub, The Evil Within, Far Cry 4, GTAV, Halo: The Master Chief Collection, Kingdom Hearts HD 2.5 Remix, LittleBigPlanet 3, Lords of The Fallen, NBA 2k15, Sleeping Dogs: DE, Sunset Overdrive, Super Smash Bros.
Tak po krótce: Alien i Evil Within to całkiem udana pierwsza fala na nowo odkrytego przez twórców gatunku survival horrorów; AssCreed Unity zgarnął ostre hejty za mikrotransakcje, console parity i embargo na recki; Bayonetta ścięła włosy i atakuje listy GOTY; GTAV zrobiło więcej szumu aferą trawową niż trybem FPS; Kolekcja Halo pokazała, że Live miewa podobne problemy co PSN; a w Lords of The Fallen trzeba odszukać Kaslo.
Ponadto warto zaznaczyć, że past-geny jeszcze żyją: Borderki, AssCreed Rogue oraz drugi remix Kingdom Hearts wydają się całkiem mięsistą propozycją na święta, a doprawione paroma cross-genami co bardziej odpornym na hype dają powód do wstrzymania się z zakupem next-genów do marca.
Nie sposób wszystko to ogarnąć w ciągu miesiąca, ale forum grywa w większość nowych wydawnictw na premierę i forum wyrażą swoją opinię, parę cytatów:
Mało póki co grałem, jestem dopiero co na początku 4 sekwencji więc mój osąd jest jeszcze bardzo wczesny, ale póki co uważam, że to bardzo dobra odsłona serii.
Co mi się podoba? Misje. Póki co zrobiłem więcej tych pobocznych niż tych z głównego wątku, ale już teraz widzę, że są bardzo fajnie pomyślane i dość różnorodne. W przeciwieństwie do poprzednich części, misje w których trzeba kogoś zabić i wrócić po nagrodę stanowią w moim odczuciu jakieś 30% tego co nam gra oferuje, albo ja po prostu mam takie szczęście i trafiam na te różnorodne. Póki co zrobiłem parę misji z 'Opowieści Paryskich' i każda z nich była inna w swym schemacie, a to muszę coś wykraść, a to kogoś nastraszyć, kogoś pobić, śmieszna była z przysieniem trzech głów z pod szubienicy Misji detektywistycznych zrobiłem póki co dwie, były dość proste, ale za to bardzo klimatyczne. Liczę, że później zrobią się bardziej zagmatwane. Z zadań Nostradamusa zrobiłem póki co jedno, ale już mi się podoba i postaram się zrobić wszystkie. Misja w podroży w czasie była prześliczna wizualnie, a swoim schemacie przypominała to co robiliśmy w AC2 w katakumbach, czyli duży ukłon w stronę Księcia Persji, tu głównie skaczemy więc mi się podoba Główny wątek póki co wydaję się bardzo sztampowy, zobaczymy co dalej, ale nie czuję tutaj nomen omen - rewolucji. Misje to też raczej idź i zabij tego złego templariusza. Zrobiłem też jedną misje multi z jakimś randomem i było mega słabo. Koleś biegał wszędzie tylko nie tam gdzie było trzeba, co chwilę przy tym ginąc. To też w sumie większość z zadań zrobiłem sam. Generalnie bez komunikacji głosowej panuje wielka improwizacji każdy robi co chce.
Gra genralnie wygląda ładnie, czasem wręcz prześlicznie, jednak nie ma mowy o ślinotoku, pamiętam jednak, że to sandbox więc fajerwerków graficznych nie ma co się spodziewać.
Co do bugów, to faktycznie gra czasem bardzo brzydko zwolni i ma to miejsce głównie w pomieszczeniach, na otwartej przestrzenni też czasem spada liczba fps, ale nie ma takiej tragedii jak to się zdarza w budynkach. Inne błędy też się zdarzają, jak ludzie lewitujący w powietrzu itp.
Co do osławionego nowego sterowania, to ja tego nie odczuwam. Dodali nowe animacje i to w sumie tyle, postać dalej potrafi się zawiesić, wskoczyć gdzieś na werandę zamiast biec przed siebie, czasem podczas wspinaczki nie chce za cholerę ruszyć się jakobym nie miała się za co złapać, ale po chwili jednak to robi. Generalnie wszystko co w sterowaniu irytowało kiedyś, jest obecne i teraz.
No ale sam Paryż, zwiedzanie go, dym unoszący się kominów, promienia słońca, tłum na ulicach, gwar w pubach, wszystko to jest zrealizowane genialnie. Buduję niepowtarzalny klimat i aż chce się grać, może nawet nie grać, a chodzić po ulicach i chłonąć to wszystko.
7 skończonych rozdziałów, 7 godzin na liczniku, 2 grube odciski na paluchach, 1 spocona koszula i 1 osikane gacie - oto moje statystyki po dzisiejszym graniu w The Evil Within. Już teraz wiem, że ten maraton nie odbije się dobrze na mojej psychice. Próbowałem zrobić sobie krótką drzemkę, ale po zgaszeniu światła wszystkie cienie nagle zaczęły wyglądać tak jakby zaraz miały się na mnie rzucić. Idąc po ciemku do kibla skradałem się na paluszkach, żeby nie zaalarmować żadnego przeciwnika. Natomiast mięso na moim spaghetti najpierw jakoś dziwnie się poruszało, a później samo próbowało mnie zjeść (już więcej nie kupię mielonego w Biedronce!). No... fajnie było być przy zdrowych zmysłach
Powiem to wprost - nie ma żadnego mesjasza horrorów. To miano bardziej należy się pierwszej części Dead Space, od której to premiery przecież nie minęło tak wiele czasu. Nie ma najstraszniejszej gry tej dekady, bo szczerze mówiąc bardziej bałem się przy pecetowej Amnesii. A co w takim razie jest? No więc jest sk*rwysyńsko klimatyczny, niesamowicie brutalny i genialnie zaprojektowany survival. Ile tu jest juchy, ile walających się wszędzie flaków, ile naprawdę chorych i z pomysłem wykonanych motywów straszących... osoby o słabszych nerwach proszone są o sprzedanie konsoli i kupienie sobie Wii U
Gameplay to jak dla mnie wypisz-wymaluj The Last of Us, tylko w bardziej hardkorowej wersji i bez pałętającej się pod nogami nastoletniej smarkuli. Mamy więc przygodówkę z wymieszanymi elementami skradanki i strzelaniny, gdzie również sporą rolę odgrywa eksploracja lokacji. "Survival" to tutaj słowo-klucz i absolutnie nie zmienia tego fakt, że z czasem zabawa w podchody zamienia się bardziej w spektakl pękających czaszek i urywanych kończyn. Tak, im dalej w las, tym więcej strzelania, jednak mimo to i tak cały czas musimy liczyć się z każdym wystrzelonym pociskiem oraz z każdą użytą apteczką. Amunicji jest naprawdę mało, a gra zmusza nas do efektywnego wykorzystania przewagi jakie daje nam otoczenie. Sami przeciwnicy może i są tępi jak 2 kilo cementu, ale nadrabiają siłą oraz wytrzymałością - wystarczy kilka szlagów i kończymy dusząc się w fontannie własnej krwi. To kolejny plus gry - jest trudna, nie ma mowy o graniu na pałę i wesołym rzyganiu ołowiem na wszystkie strony, trzeba być cały czas czujnym, gdyż śmierć czai się za każdym rogiem.
Design niszczy wszystko, od czasu pierwszego Silenta nie widziałem równie ohydnych i wywołujących ciary na plechach lokacji. Zapomniana przez Boga wiejska osada (ta z RE4 to przy tym wesoły Disneyland), szpital dla obłąkanych, mroczne katakumby i kilka innych przyjemnych miejscówek, które każdemu zapadną na długo w pamięci. Krew pięknie zdobi ściany i podłogę, wszystko pokrywa niewyobrażalny syf, a woń powoli następującego rozkładu momentalnie wypełnia nam płuca. Przez większość czasu wędrujemy samotnie, a nasz bohater odzywa się niewiele, co tyko dodatkowo potęguje wisielczą atmosferę. No i te pomysły na strasznie... Resident Evil, Dead Space czy nawet Fatal Frame mogą co najwyżej pomarzyć o takich cudach jakie się tu dzieją. Bieganie po lokacjach, gdzie co chwila znikają nam za plecami drzwi, korytarze zalewają wodospady juchy, z sufitu spadają na nas kładki z kolcami; starcia z niewidzialnymi przeciwnikami, którzy materializują nam się przed samym ryjem (jest na nich sposób, ale odkryć trzeba go samemu), czy walka z jednym z bossów, notabene przypominającym miks wielkiego pająka, z Samarą z The Ring... to są rzeczy, które na pewno wiele razy będą mi się śnić po nocach. A jest tego wiele, WIELE więcej. Nawet wydawałoby się takie niepozorne duperele jak chociażby ekrany podczas wczytywania wywołują tutaj gęsią skórkę (odwrócenie na chwilę głowy, a później ponowne zerknięcie na ekran może skutkować zawałem ). Powiem krótko - nie ma na tej (ani na poprzedniej) generacji drugiej tak klimatycznej gry. Najbliżej chyba było Shadows of the Damned, ale w porównaniu do TEW to i tak jest wieczorynka.
Co mnie wkurza? Przekombinowana kamera podczas celowania (widok znad barku sprawdziłby się lepiej), ciut zbyt dużo loadingów, no i grafika, która na pastgenach wygląda raczej jak kaszanka z cebulką... po strawieniu i wydaleniu oczywiście Tekstury są w tragicznie niskiej jakości (przypominają się beztroskie czasy giercowania na pleju 2), no i ta kolorystyka... że niby w RE6 było mało widać? Tutaj jest gorzej. O chamskich czarnych pasach na górze i dole ekraniu już nawet nie wspominam. Ale to są generalnie rzeczy, które po wciągnięciu się grę przestają mieć większe znaczenie. Najważniejsze, że TEW pochłania niesamowicie i bardzo ciężko się od niego oderwać. Do końca wprawdzie jeszcze trochę mi zostało, ale już teraz widać wyraźnie, że Mikami spełnił pokładane w nim nadzieje - killera na miarę RE2 czy RE4 nie dostarczy już nigdy (to jest jego mangum opus i basta) , ale wciąż potrafi robić cholernie klimatyczne i co najważniejsze GRYWALNE horrory, a TEW jest tego najlepszym dowodem. Wstępnie daję 9/10.
Według licznika gry, zaliczyłem ją w 16 godzin. Bawiłem się przy tym przednio. Za taką cenę (kupiłem ją w empiku dzień po premierze za niecałe sto osiemdziesiąt zł) każdy miłośnik serii Souls powinien się skusić. Gra ma od groma zapożyczeń od tych słynnych pozycji z niezwykle częstym "You Died" na czele. Zasadniczo to momentami grający czuje się jakby przeżywał przygodę w Demon's/Dark Souls nowej generacji, a to ze względu na szkielet danych rozwiązań, design, sterowanie, et cetera.
Z drugiej strony ta nowa jakość na konsolach nieco kuleje. Wszelakie zbroje, oręż, efekty wizualne robią piorunujące wrażenie, jednak animacji, która jest niestabilna i nie trzyma tego wymaganego minimum na poziomie trzydziestu k/s, nie sposób wybaczyć. W przyszłym tygodniu sprawdzę przygody Harkyna na moim master race i jestem ciekaw jak Lordowie będą się prezentować na maksymalnych ustawieniach w najwyższej rozdzielczości i przy ultra płynnych sześćdziesięciu klatkach.
Warstwa audio trzyma wysoki poziom. Ten tytuł jednak zapamiętam dzięki kapitalnemu motywowi przewodniemu, który uderza z siłą jaką sprezentował Kryzys Drugi tudzież TLoU. Kapitalny. Świetnie, że pod koniec gry słyszymy go tak często. W ogóle końcówka LotF niezwykle przypadła mi do gustu, podnosząc ocenę końcową. Rewelacja.
Szkoda tylko, że postaci drugoplanowe są kompletnie bez wyrazu i nie zapadają kompletnie w pamięć. Brakuje tez jakiegoś konkretnego zwrotu fabularnego. Grając w tę produkcje czasami przypominał mi się (szczególnie pod koniec gry) pierwszy Dragon Age. Znakomita to pozycja z ciekawą historią, która zaskakuje jak w Suikoden II, a postacie obdarzone są dawka charyzmy jakiej by się Tywin Lannister nie powstydził. Niestety tego w Lordach brakuje, choć główny bohater jest całkiem w porządku, pomimo irytującej gestykulacji w scenach przerywnikowych (które notabene są jednym z najsłabszych elementów gry - kiepskie dialogi, toporne animacje, nuda jak w odpowiednikach z FF XIII, aż chce się je pominąć).
Przygody wytatuowanego osiłka to niełatwa przeprawa. Podczas potyczek z mięsem armatnim (choć tutaj nawet zwykły oponent potrafi napsuć krwi) niezbyt czeto odwiedzała mnie cyfrowa kostucha, jednak każdy boss, to przynajmniej dwa-trzy podejścia (czasami więcej - no cześć, Czempion). Generalnie na każdego bossa jest pewien sposób (jak wbijanie tarczy w ziemię przy wspomnianym Czempionie), przez co potyczki są o wiele łatwiejsze, jednakże poznanie ataków oraz schematu działań (vide cmentarzysko i obszarowy atak zabijający bohatera na miejscu) wymaga najczęściej kilku prób. NG+ problemów żadnych nie przysporzy zatem.
Osobiście jako osoba mająca 100% w trzech wersjach Demon's Souls i Dark Souls, oceniłbym binarny ciężar LotF na coś w deseń NG+ w DkS właśnie. Pokora, cierpliwość zostanie nagrodzona. Nic wybitnie trudnego to nie jest, ale też nie jest to zabawa, do której gracze przez ostatnie lata zostali przyzwyczajeni. Aczkolwiek wybór poziomu trudności powinien być dostępny, gdyż polska produkcja nie jest przystępna dla każdego, a grający powinien mieć wybór - tylko, że jak już wspomniałem, to taka kalka założeń gier FS.
Jednym słowem - grać, tym bardziej, że im więcej czasu tej grze poświecimy, tym lepiej czas przy niej spędzamy, pomimo kilku błędów.
Pograłem dłużej niż jedną godzinę, ale do końca sporo brakuje.
Bez zbędnego początku i opisu. Ludzie popijają energy drinka i zamieniają się w mutanty. Miasto jest oddzielone od reszty świata, a my musimy ogarnąć ten burdel.
Z racji tego, że jesteśmy w getcie, to robimy co chcemy, jak chcemy. Raikoh się tam odnajdzie, a dokładniej pisząc, to odnajdzie się w edytorze postaci. Można się ubrać w totalna wiochę, a taki biedny ten edytor nie jest. Jednym ze składników rozgrywki jest poruszanie się po mieście. Chodzenie po chodniku nie jest fajne, a wręcz wolne i nie daje w sumie nic. Jazda się zaczyna jak zaczniemy się ślizgać po poręczach, dachu, liniach wysokiego napięcia. Wskoczenie na drzewo, parasol itp wybija nas wyżej. Nie korzystam z portali do szybkiego przemieszczania się, bo "latanie" po mieście faje masę frajdy. Te ślizganie od razu przypomni Jet Set Radio. Jak ktoś grał w Tony Hawka, to pamięta szukanie literek itp. Tutaj szukamy papieru toaletowego, kamer czy śmierdzących trampek. Trochę do zebrania jest, więc jak ktoś lubi lizać ściany- good luck. Jak ktoś będzie chciał, to zakupi mapę z zaznaczonymi pkt. Jeszcze wrócę do poruszania się. Gra wręcz wymaga bycia ciągle w ruchu. Tu skoczyć, tam wyskoczyć, a tu się złapać kabla i GO. Pasek zajebistości rośnie, nasze specjały się uruchamiają i jest zabawa, a jeszcze większa jazda jak na ekranie jest dużo mutantów i kolejni dochodzą Czysty fun.
Na razie zadania główne i poboczne są ok i na teraz jest jakieś tam urozmaicenie, a nie wiem co będzie dalej. W tle ładnie przygrywa muzyczka która idealnie wypełnia całość. W mieście nie jesteśmy sami więc korzystamy z pomocy innych. Gra także posiada wiele smaczków które nawiązują do współczesnej rzeczywistości(smartphony) czy pewnych zachowań. Sama gra nam przypomni, że to jest gra i chillout. Tak jest w grze i ok. Humor nie jest wybitny, ale o dno nie zahacza. Czasem się uśmiechnę pod nosem, ale boków nie zrywam. Konsola z PL językiem, a więc gra też PL. Jest dubbing i są napisy. Nie ma cenzury przy słowach K**a czy spier**aj. Bronie są bazarowe i jedna strzela płytami, druga sylwester robi na środku ulicy, a jeszcze inna da nam misie. Tak trochę klimatycznie jak w Oddworld wrath stranger, tylko tutaj spluwy gadały, a w zasadzie pociski. Multi nie jest jakieś wyśrubowane i wskoczenie do budki daję nam kooperacje chyba dla 8 graczy max. Nazywa się to chaos i nazwa jest adekwatna do tego co się dzieje na ekranie. Wybieramy przez głosowanie gdzie chcemy się bawić, wbijamy i jazda. Na końcu bronimy w nocy naszej bazy i dostajemy fanty. Tyle. Nie jest specjalnie rozbudowane, ale miły dodatek.
Nie wiem czy gra nie zacznie nudzić za kilka godzin. Misję się powoli robią schematyczne. Ale oprócz misji jest też pełno wyzwań- czasówki, nasza zwinność czy strzelanie. Miła odskocznia od biegania z pkt A, do pkt B.
Oceniłbym coś pomiędzy 8, a 9. Jakby rozbudowali multi, coś tam jeszcze dorzucili, to pewnie 9. A za solidny, soczysty tytuł który daje sporo funu, to można przyznać spokojnie 8/8,5.
Lucek poleca
Wiadomo, że jest jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek podsumowania. Np. mój desygnowany GOTY 2014 w postaci nowego Smasha dopiero wychodzi pod koniec tego tygodnia ale myślę, że warto już zacząć dyskutować, żeby przy wybieraniu najlepszych i najgorszych gier roku pamiętać o początku 2014 i brać poprawkę na końcoworocznyc hajp. Zapraszam do uzupełniania tego wątku cytatami, wspomnieniami i porównaniami na gorąco nowości ze świąt z hitami z poprzednich miesięcy.
Rynek przenośnego grania na dobre został opanowany przez tablet oraz smartfony, co tradycyjne handheldy zepchnęło trochę w niszę. Sony ostatecznie już zrobiło z Vity akcesorium do PS4, a Nintendo skupiło się na ratowaniu WiiU, co niekorzystnie wpłynęło na line-up 3DSa. Czy to znaczy, że był słaby rok? W żadnym wypadku, bo na obydwie platformy wyszło parę perełek.
~Q1~
Vita miała bardzo porządny początek roku, kontynuując wyrabianie sobie opinii jako sprzętu do indyków i japońszczyzny. Sony wyraźnie się starało o gry indie na wyłączność, nawet czasową, co zaowocowało świetnym arcadowym OlliOlli. Pulę gier z gatunku „hunting action” zasiliło KoeiTecmo, wydając Toukiden: The Age of Demons. Dużym zaskoczeniem i moim zdaniem jedną z najlepszych handheldowych gier w tym roku była Danganronpa: Trigger Happy Havoc od SpikeChunsoft, mieszanka Virtue’s Last Reward i Ace Attorney na kwasie. Niewątpliwie największą grą roku na PSV był remake Final Fantasy X/X-2, dostępny również na PS3, posiadający funkcję cross-save. Tawotnica dnia 22 Sie 2014 napisał w temacie Danganronpa: Trigger Happy Havoc:
Spoiler
Zacząłem grać w Danganronpa i pluję sobie w brodę, że tak długo zwlekałem z zakupem tej gierki. Muszę się jeszcze zastanowić po skończeniu pierwszego rozdziału gdzie ją umiejscowić między „totally awesome” a „totalny crap”. Momentami nie miałem pojęcia w co ja do cholery grałem. Danganronpa to kolaż, sklejka, misz-masz, kogel-mogel od szalonych Japończyków ze Spike Chunsoft. Danganronpa to Virtue’s Last Reward x Ace Attorney x Persona x Hatsune Miku na kwasie.
Screeny z materiałów promocyjnych zupełnie nie oddają surrealistycznego klimatu gierki, który już od samego początku sugeruje „oh my, to się nie skończy dobrze” . Grubo ciosane 3D i poruszanie się niczym w FPSie w korytarzykach między pomieszczeniami. Płaskie postacie sterczące z ziemi niczym w Paper Mario. Stylowy, personowy UI. Genialne zbliżenia twarzy niczym w Kill La Kill czy TTGL, a w tym wszystkim jeszcze miejsce na pixel art oraz panele komiksowe.
To wszystko jest jedna gra. Jestem zniszczony, zaorany, rozwalony. Tak bardzo wygywa Happy Trigger Havoc.
Soundtrack też jest świetny. Można by puścić gdzieś pomiędzy kawałkami „Monkey Rhubarb” Aphex Twina i pasowałoby jak ulał, nikt by się nie skapnął, że to nie z Danganronpy.
Sam setting i historia są szybko wytłumaczone. Monokuma, maskotka serii, biało-czarny misiu to taki Zero z VLR - sadysta, który czerpie radość z rozpaczy swoich zakładników. Zamknął on więc piętnastu wyjątkowych uczniów w elitarnej szkole i postawił im następujący warunek opuszczenia swojej uczelni:
Wszystko jasne? Kto teraz myśli, że to sztampowe umiejscowienie akcji i kolejny japoński „high-scool visual novel” może się przygotować na zakute śrubami okna, kamery z karabinami maszynowymi, dużo makabrycznych niespodzianek…
Część VN to bieganie po miejscówkach, obczajanie przedmiotów i gadanie z bohaterami. Jeżeli akurat nie jest pchana do przodu fabuła na zasadzie „idź w to i to miejsce, zrób to czy tamto” mamy czas wolny, który podobnie jak w personach możemy wykorzystać, żeby poprawić swoje relacje z kolegami z klasy. Na podobnej zasadzie „wskaż i kliknij” odbywa się też zbieranie dowodów po morderstwie. Btw. można sterować zarówno przyciskami jak i ekranem dotykowym.
Chaotycznie zaczyna się robić przy osądzaniu mordercy. Nie ma oskarżyciela i oskarżonego tylko trwa otwarta debata między parunastoma paranoicznymi postaciami. Mamy do dyspozycji tzw. „truth bullets” czyli dowody, które uprzednio zebraliśmy, żeby kontrować wypowiedzi naszych kolegów. „Hey, to brzmi przecież jak Ace Attorney! Znajdujesz sprzeczność i prezentujesz dowód! Easy-peasy.” Nein! Here’s the catch: debata jest auto-scrollowana, nie można pauzować i mamy narzucone ograniczenie czasowe. Możemy dla udogodnienia jedynie spowolnić czas przytrzymując R, ale to nam ściąga pasek koncentracji, więc ciężko nadużywać tej opcji. Dla dodatkowego zamieszania jeszcze wrzucane są od czasu do czasu pytania zamknięte i stop-klatki, gdzie należy wskazać odpowiedni nabój z naszego inwentarza (w pierwszej sprawie było ich 18, just sayin’). To wszystko też oczywiście ograniczone czasem.
Prawdziwa szopka zaczyna się wraz z mową końcową, która jest… komiksem. Komiksem w którym musimy uzupełnić brakujące panele na podstawie tego, co wydedukowaliśmy w trakcie rozprawy. Na czas.
To rozwiązanie jest zaskakująco dobre. Na tym nie koniec. Ostateczny cios zadajemy domniemanemu mordercy w… minigierce rytmicznej. No przecież! To zupełnie logiczne!
NOT
ale fajne. X/trójkąt/X/trójkąt/X/trójkąt
Nie mam pytań. Pokłady szaleństwa, kwaśna oprawa i fakt, że za scenariusz odpowiadają goście od Zero Escape dobrze rokuje tej giereczce. Początek mnie zmiótł, czekam jeszcze tylko na większy mindfuck i twisty.
Fantastyczna gierka, ale trudna jak cholera jak się chce zrobić coś ponad minimum do zaliczenia poziomu... Całe szczęście, że "restart" jest szybciutki bo używam go nagminnie Świetny patent jest z daily challengem - można trenować do niego ile się chce, ale punkty do rankingu gra przyznaje dopiero jak się wybierze "play for real" i jest JEDNA szansa na przejazd, jak się zj**ie to tu restartu już nie ma, fajny stresik to dodaje
Na 3DSa Yoshi’s New Island miało zostać wyróżniającym się punktem line-upu, ale wyszedł kompletny bubel i kandydat do zawodu roku. Sytuację uratował crossover Professor Layton vs. Ace Attorney, który przez długi czas miał być najlepszą grą jaka wyszła na hanhdelda N w 2014.
No szału ni ma. Wracałem wczoraj z Dortmundu i obczaiłem Yoshi’s New Island. Już od pierwszych minut rozczarowuje. Fabularnie twórcy nic nowego nie wymyślili. Historia ze wstępu jest tak łudząco podobna do oryginalnego Yoshi’s Island, że można by pomyśleć, że mamy do czynienia z remakiem. Bocian dostarcza małego Mariana i Luigiego do ich rodziców, ale machnął się z adresem i w popłochu wraca po dzieciarnię, żeby naprawić swój błąd. Po drodze przechwycił ich Kamek, który porywa Baby Luigi, a Baby Mario spada mu do oceanu. Tak się składa, że maluch spada w sam środek wyspy Yoshi… sounds familiar?
Podobieństwa na tym się nie kończą. Rdzeń sterowania, czyli flutter jump, rzucanie jajami L/R i mechaniki jak licznik czasu z Marianem w bańce zamiast życia, zbieractwo 20 czerwonych monet i 5 kwiatków etc. zostały nie zmienione. Na plus należy zaliczyć, że Arzest nawet dało możliwość wyboru paru schematów obłożenia przycisków, co w grach produkcji Nintendo jest rzadkością.
Skoro podstawy są jak w Yoshi’s Island, jest nadzieja na całkiem udaną platformówkę, ne? Nadzieja matką głupich, jeżeli gierka na lewo i prawo zbiera słabe noty Co więc spieprzyli? Praktycznie wszystko, co się dało. Dawno nie grałem w tak bezduszną grę. Diabeł tkwi w szczegółach, bo to dbałość o drobiazgi wyniosła swego czasu pierwsze YI na piedestał.
Zaczyna się już od mapki i wyboru leveli. Brzydki model świata tak średnio się kojarzący z obranym kierunkiem artystycznym i tablica szkolna na dolnym ekranie, która nawet nie daje wzorem poprzedniczek wskazówek co nas czeka w danym poziomie. Pod koniec każdego levelu w Yoshi’s Island losowało się minigierkę, jeżeli trafiło się po zakończeniu na jeden z pięciu zebranych kwiatów. W Yoshi’s New Island po szczęśliwym trafie kwiaty zamieniają się w złote jaja (WTF?) i… nie dzieje się nic. Trzeba zebrać 30, żeby dostać bonusy, po 10 dostaje się żyćko. Mając 8 leveli w każdym świecie w tym 2 boss-fighty bez kręgu kwiatów łatwo wyliczyć, że aby zdobyć wszystkie trzeba każdą planszę wymaksować i liczyć na to, że za każdym razem wykorzystamy 50% szansę na trafienie… miłego powtarzania wymasterowanych leveli!
Zauważacie schemat? „Weźmy jakiś fajny element z oryginału i zróbmy go gorszym!” to motyw przewodni developera na Yoshi’s New Island. Czerwony tulipan do którego wrzucamy przeciwników nie wydaje już dźwięków przy wypluwnaniu gwiazdek. Chain Chomp już nie płacze, kiedy uszkodzi sobie zęba. Gwiazdka, item, który zamieniał na chwilę Baby Mario w głównego bohatera z supermocą teraz dodaje jedynie Yoshiemu „speeda”. Tak mógłbym wymieniać bez końca.
Przejdźmy dlatego to nowości, bo o dziwo zauważyłem, że 2-3 „innowacje” w Yoshi’s NEW Island. Pierszwa, to duże jaja. Wkurzał mnie fakt, że wyrzucały one wszystkie normalne jajka z zapasu Yoshiego. Na dodatek nie można było sobie zachować tego mega-jaja, bo były one zawsze wykorzystywane w określonej sytuacji, typowy gimmick. Jedyny fajny motyw z nimi, to użycie metalowego jaja do poruszania się pod wodą. Brakuje za to średnich jaj (podobnie jak średnich monet), ale już nie będę się pastwił nad gierką porównaniami do YI. Druga poważna zmiana to sterowanie gyro podczas przemian. Jak to sterowanie ruchowe – ssie. Jedynie saneczki jako tako mi się podobały. Cała reszta woła o pomstę, pod koniec omijałem wejścia do przemian (na szczęście tak się da!).
Przez wszystkie 48 leveli doszukałem się zaledwie dwóch patentów, które mnie pozytywnie zaskoczyły. Clone Yoshi, taki mini room w którym shy-guy kopiuje ruchy naszego bohatera ale ma przed sobą inne przeszkody i trzeba go wpieprzyć do przepaści z kolcami, żeby zdobyć kwiatek. No i w ostatnim świecie był etap, w którym trzeba było balansować kamieniami znajdującymi się na ruchomych platformach, które zatapiały się w lawie. Całkiem oryginalne!
Przed byciem zupełnym gniotem gierkę ratują walki z Bossami. Te 12 potyczek z Kamekiem i spółką są różnorodne, wymagają nieco skilla, żeby przejść z 30 gwiazdkami, a endboss ma świetny twist, którego spodziewałbym się w każdej grze z Marianem, ale tutaj wziął mnie z zaskoczenia.
Grafika jest ładna. Tak jak Michalson pisał, na ekranie 3DSa wygląda dużo lepiej niż na screenach. To już chyba taki standard w wypadku gier na tą konsolę. Efekt stereoskopowego trójwymiaru jest delikatny, ale przez to bardzo przyjemny. Nie widać pogorszenia AA, malowane tła wyglądają przeuroczo, zrzygacie się tęczą. Jedyne „ale” jakie mam to niektóre bloki i platformy, w szczególności te z którymi Yoshi wchodzi w interakcję jak jajo-bloki itp. są dziwnie wklęsłe. Sam Yoshi wygląda strasznie bezpłciowo. Mario siedzi na nim jak kukła, a stopy dinozaur ma momentami jakby zupełnie oderwane od reszty ciała Rayman-style.
Muzyka… ugh. Pomysł był taki: każdy kolejny świat dodaje nowe instrumenty do aranżacji. Wykonanie takie: JEDEN P*******Y UTWÓR WE WSZYSTKICH PLANSZACH. Nie słyszałem dużej różnicy między 1-1, a 5-7. Do tego dochodzi, że w podziemiach leci jakaś kakofonia a piszczałki po zakończeniu każdego levelu tak niesamowicie denerwują. Jak macie psa, który lubi hałasujące gumowe zabawkami, to Yoshi’s New Island brzmi jakby doge próbował zagryźć jedną ze swoich piłeczek. Potężny strzał w pysk dla każdego fana serii, najgorszy soundtrack jaki od lat słyszałem w gierce Nintendo.
Kiepski model Yoshiego in-game i tragiczna muzyka być może wynikają z faktu, że oba te elementy były outsourcowane. Za pierwsze odpowiada Imageepoch, za drugie T’Music. Creditsy oprócz tego zdradzają, że grę robiła zaledwie garstka osób. Mniejszy team niż od Steel Divera, co widać na każdym kroku. Na zakończenie jeszcze łapcie wpis z loga:
aha, nawet na 6h nie starczy rozgrywki. „Druga prawda” z loga też jest taka, że przeszedłem ciurkiem, za jednym podejściem, więc sam platforming jest solidny, nie ma zniechęcających momentów jak choćby w Yoshi’s Island DS. Niestety 5/10 i nawet 4/10 są w pełni zasłużone, bo gra tak strasznie słabo wypada w porównaniu z oryginałem. Jako sequel jest porażką na całej linii, więc poleciłbym ją jedynie platformówkwym fanatykom, którzy jakimś cudem w Yoshi’s Island ze SNESa/GBA jeszcze nie grali.
Warto wspomnieć, że zarówno Sony jak i Nintendo zaczęli eksperymentować z formułą free 2 play. SCE wydało całkiem udanego turowego RPGa Destiny of Spirits, a Nintendo zrobiło z Miyamotowego Steel Divera darmową strzelankę FPP.
Miałem grać w to w przerwach od Muramasy, a skończyło się na tym, że to Muramasę odpalam, gdy mam przerwę od Destiny of Spirits Gra potrafi niesamowicie wciągnąć. Mogliby trochę podciągnąć pewne rzeczy, np dać jakieś fajne urozmaicone tekstury dla plansz gdzie walczymy, np. jakieś dno oceanu, gdy walczymy z potworkami wodnymi etc, ale nie ma co się czepiać, bo gra sprawdza się doskonale i nie wiem czy to nie jest moje największe pozytywne zaskoczenie jeśli chodzi o gry na Vitę. Już sama radość z wylosowania Rare summona podczas losowania jest duża. Co będzie jak uda mi się trafić na Super Rare Jedna kwestia trochę mnie męczy, czy te Spirity okazjonalne, czyli np. zwierzaki z Tearaway są też możliwe do wylosowania za 300 Summon Stones, czy wyłącznie za orby ?
~Q2~ W drugim kwartale Nintendo zaatakowało z Kirby: Triple Deluxe, wzbogacają i tak już duże portfolio platformówek o kolejnego kraszerka. Ponadto wyszła lokalizacja Tomodachi Life, którego w końcu nikt na forumku nie kupił, ale każdy przynajmniej się pośmiał z trailerów i zabawnego Directa. Zbombiło Mario Golf: World Tour, które niestety potwierdza baaardzo słabą formę Camelot w tej generacji. cybercotlet i Spuczan dnia 27 Lip 2014 napisali w temacie Kirby Triple Deluxe:
Spoiler
Chyba nie będzie to dużym spoilerem jak napiszę, że rozkurw.. ups, nie ta gra.. chciałem napisać, że pokonałem Duże Podłe Drzewko które chciało mi zrobić kuku
Ja te drzewo załatwiłem tak
Spoiler
A tak serio to właśnie zobaczyłem ekran końcowy
Przejście gierki zajęło mi 14h w tym zebrałem wszystkie kwiatki ... no prawie. Po przejściu gry zauważyłem, że pominąłem dodatkowy level w 4 świecie. Mimo to, że gierka kończy się dość szybko to jednak dodatkowego kontentu dostajemy znacznie więcej więc gierka na pewno jeszcze dostarczy kilku godzin dodatkowej zabawy
IMO must-have na 3DSa. Daje jej mocne 9/10.
PSV niestety zwolniło z nowościami i poza mocno specyficznym waifu-dungeon-crawlerem Demon Gaze i ewentualnie kolejnego BlazBlue dla fanatyków bijatyk nic godnego nie wyszło. Marketingowo całą uwagę poświęcono konwersji Borderlands 2, która zebrała druzgoczące recenzje, chociaż na forum opinii nie ma wcale złej. Dixi dnia 28 Cze 2014 napisał w temacie Borderlands 2:
Spoiler
Pograłem w Borderki i wciąga jak bagno. Dzisiaj zabrałem się za tę gierkę na dobre: zacząłem grać mając pełną baterię, a skończyłem w momencie gdy konsolka przypomniała mi, że warto by podłączyć ją do ładowania Dawno już nie miałem takiej sesji przy jednej grze. Granie w łóżku na Vitowym ekraniku w taką grę to coś niesamowitego, tego mi było trzeba Dzięki zastosowanemu stylowi graficznemu gra na handheldzie ciągle wygląda bardzo dobrze i gra się przyjemnie. Wiele osób pewnie interesuje jak wygląda framerate. Ja pewnie nie jestem najlepszą osobą do wydawania osądów w tej sprawie, bo dla mnie nawet w Jaku & Daxterze nie przeszkadzał on za bardzo, podczas gdy wiele osób pisało, że tytuły te są niegrywalne z jego powodu. Tutaj po kilku godzinach spędzonych z tą grą miałem jeden fragment, gdzie było wyraźnie widać, że nie ma 30 klatek - najgorsze, że była to walka z bossem, z którym padłem chyba ze 3 razy Trochę faktycznie to przeszkadzało, ale mimo wszystko jest raczej płynnie, dla mnie zupełnie wystarczająco. Swoją drogą mam pobrany tylko pierwszy patch, bo tylko ten dostępny jest w Europie. Możliwe, że kolejne jeszcze coś poprawią w tej kwestii. Mimo wszystko tak jak wspomniałem wcześniej granie w taką grę jak Borderlands na handhaldzie w łóżku pod kocykiem ma +10 do radości i daje niesamowitą frajdę Jeśli jeszcze kiedyś istniałaby jakaś konsolka przenośna, na której mógłbym odpalić takie gry jak Fallout 3, Fallout New Vegas czy Skyrim to kupiłbym ją day 1 BTW. Szrot pytał jak wygląda cross-save. Jest to moje pierwsze podejście do Borderlands 2, wcześniej nie odpalałem tej gry na PS3, więc nie testowałem tej funkcjonalności, ale z tego co widziałem to w głównym menu jest opcja do eksportowania i importowania swojej postaci z konta PSN, więc nie powinno być z tym problemu. Trofea wbijają się zdaje się na wspólne konto. Tak jak pisał Matt już od dawien dawna nikt nie widział gry z podwójną platyną.
Myślę, że jak ktoś ma chęć w to pograć to nie ma co się zastanawiać. Wersja pudełkowa jest do wyrwania za około 100 złotych, a zawiera ona też kod, który pozwala na pobranie 6 DLC. Jak za taką ilość contentu to myślę, że nie pozostaje nic tylko brać i cieszyć się grą (chyba, że ktoś jest wyjątkowo czuły na zdarzające się spadki klatek).
Na koniec kilka screenów z gry:
W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na absolutnego hidden gema, fantastycznie hardkorową, kolorową platformówkę – Sayonara Umihara Kawase. Gra wizualnie nie robi - dziewczynka z wędką i złe ryby ale gameplay, opierający się o fizykę gumowej linki od wędki to mistrzostwo świata.
~Q3~ Q3 to posuuuucha. Vita wiadomo: waifu + indie. Najjaśniejszym punktem była druga Danganronpa: Goodbye Despair, której udało się poprawić parę wad poprzedniej części. Warto nadmienić, że Ubisoft wydał pudełkową wersję Child of Light na PSV. Poza tym konsolka żyła z Plusa. Malutką furorę zrobiło u nas Velocity X2, jeszcze raz gratsy Dixi za platynkę. 3DS zakończył własną posuchę zaskakująco wypchanym Theatrhythm Final Fantasy: Curtain Call. Ponad 200 kawałków, możliwość sterowanie przyciskami poprawiony tryb RPG. Mi już prawie 30h życia zabrało. Dla fanów symulacji typu Animal Crossing ukazało się ponadto Fantasy Life od Level-5, coś pomiędzy simem a jRPGiem.
Właśnie gram, coś pięknego masa questów, przedmiotów, zróżnicowane lokacje, rozwój postaci i mógłbym wymieniać tak dalej. Nie wyobrażam sobie aby posiadać 3ds i nie grać w tą grę
Aż tak dobrze? W reckach pisali, że dość powtarzalna i momentami monotonna.
no jest powtarzalna i momentami monotonna ale jak się człowiek wkręci to nic go nie zatrzyma. Obecnie mam jedną klasę więc wiele atrakcji mnie omija, ale jestem dopiero na początku gry - 10h
nie kupujcie DLC bo nie zagracie online z osobami ktore go nie mają bo jest wtedy inna wersja gry - temat wałkowałem na my3ds
~Q4~ SMASH BROOOOOOOS! Największa premiera roku, zobaczymy czy Pokemonom uda się to przebić. Przed premierą można było się martwić czy przenośny Smash nie będzie przypadkiem bieda-wersją, ale dostarczył w każdy calu. Shin Megami Tensei IV wyszło w końcu Europie, niestety tylko w formie cyfrowej ale za to w cenie 80zł. Jest to pierwszy mainlinowy SMT z widokiem z trzeciej osoby i najbardziej przystępna dla nowicjuszy odsłona serii.
Dobra, dzisiaj w pociągu porządnie pograłem. Mam już jakieś 7 godzin na liczniku. Przebiłem się przez moje początkowe problemy i doszedłem do Minotaura, który skopał mi dupsko, więc postanowiłem trochę podpakować.
Póki co trochę potykam się przez wszystkie systemy. Wciąż nie do końca wiem, co daje status Smirk, a fuzje demonów to dla mnie czarna magia: patrzę na dostępne i robię sobie demona, który wygląda najfajniej (ew. uwzględniam, czy fuzja wymaga jakiegoś z moich ulubieńców).
Już prawie nie umieram, a przynajmniej nie podczas walk z randomowymi stworami. Za to Minotaur sprawia wrażenie podobne do tego bossa, problem z którym opisałem wczoraj - mam wrażenie, że walka to jedna wielka loteria, a szans nie mam żadnych.
Scenariusz często sprawia wrażenie napisanego przez 5-latka ("Casualry", "Luxurors" itd.), ale świat jest fascynujący.
List miłosny do fanów 8-bitowych platformówek w postaci Shovel Knight również zawitał wreszcie w Europie, ale nie każdemu przypadł tak do gustu jak mi.
Dobrnalem do ostatniej planszy. Fajna gra, choc momentami frustruje staroszkolnymi rozwiązaniami jak dziesiątki śmierci, bo z przepaści wyskoczylo cos co nas odbilo i wpadliśmy w dziurę. Bossowie tez dali ostro popalić, choc pod koniec okazalo się, ze byli mega latwi, ale o tym każdy się przekona. Nie jest to taki mesjasz jak oczekiwalem, ale bardzo solidny i stylowy indyk.
Wyzwania olewam, niektóre są koszmarnie trudne.
Na Vitę ukazała się niedawno lokalizacja Tales of Hearts R. Gierka została wybrana przez twittera w akcji #jrpgvita Shahida Ahmada, człowieka Sony od załatwiania gier na Vitę. Ponadto ostania dużą grą 1st party na handhelda Sony jest Freedom Wars, którego premiera na forum przeszła niezauważona. Napływ jRPGów przed świętami na tym się nie skończył. Za cztery dni wychodzą równocześnie Pokemon Omega Ruby / Alpha Sapphire oraz Persona Q. 3DS skończy rok remakiem trylogii Ace Attorney w grudniu i jak dobrze pójdzie to jeszcze doczekamy się dwóch cyfrowych hiciorów: Shantae & The Pirate’s Curse oraz Azure Striker Gunvolt. To pierwsze jest metroidvanią 2D od WayForward, drugie to wariacja na temat MegaManowego run & gun od Inti Creates i Keijiego Inafune.
Na zakończenie warto wspomnieć o tym, że Vita doczekała się światowej premiery PlayStation TV, umożliwiającej granie w wybrane gry PSV na telewizorze. 3DS z kolei chce podbijać Japonię i Australię nowym modelem, który wreszcie ma drugą gałkę. Tak jak post wyżej, zapraszam do uzupełniania retrospekcji.
Tawot wygląda jak jebany Thor, gra i gromadzi giereczkami hurtowo, ma czas pisać takie posty, gdzieś tam niby pracuje, jakieś życie chyba poza giereczkami ma, szaleństwo i Sylvan wymięka!
Tawot wygląda jak j**any Thor, gra i gromadzi giereczkami hurtowo, ma czas pisać takie posty, gdzieś tam niby pracuje, jakieś życie chyba poza giereczkami ma, szaleństwo i Sylvan wymięka!
Rozumiem, że gra w pracy, a pisze w domu, ale życie prywatne!!!??? Pierwsze słyszę. No chyba ze nie śpi w ogóle.
Moja retrospektywa (pamięć wspieram zapiskami z bloga):
Styczeń Rok zaczynam pięknie, od ukończenia Super Mario 3D World na Wii U (tzn. zdobywam to, co byłem w stanie zdobyć, po koronę nie siegnąłem), potem biorę się za Dishonored - rewelacyjną i chyba niedocenioną gierkę. O jakości gry najlepiej świadczy to, na jak długo zostają mi w głowie. Te marne wypadają szybko i nie myślę o nich poza graniem. Te najlepsze wypełniają mi myśli nawet długo po zakończeniu. Tę wspominam bardzo miło. Jedna z lepszych, w jakie w tym roku grałem. Cudo. I czekam na kontynuację.
Luty To wciąż Dishonored. Nie jestem szybki w kończeniu gierek. Poza tym luty jest krótki, to i mało w nim grałem.
Marzec Przed premierą Dark Souls 2 wspominam Dark Souls robiąc NewGejm+ (ale docieram tylko do "grubego i chudego", po czym porzucam na rzecz jej młodszej siostry). Dwójka nie spełniła wszystkich oczekiwań (była też chyba jednym z pierwszych tak rażących dawngrejdów, które stały się utrapieniem tego roku), ale była sycąca i frajdogenna.
Kwiecień Wciąż gram w Dark Souls 2, a pod koniec miesiaca zasiadam do Heroes of Might and Magic III aby zmierzyć się na poważnie z kampanią "fabularną".
Maj Maj wypełniają mi "Herosi".
Czerwiec W czerwcu zaczynam rzecz może nie rewelacyjna, ale całkiem przyjemną - Prototype 2. Niezły wypełniacz czasu, choć jedynka bardziej mnie zaangażowała.
Lipiec Czas na Lego: Władcę Pierścieni - moim zdaniem słabszy od obu Batmanów, ale i tak - jak to lego - daje sporo radości. Kończę z przyjemnością.
Sierpień To był czas słabych gier. Najpierw próbuję zabrać się za dodatek do GTA4: Ballad of Gay Tony, ale to straszna nędza, więc porzucam po paru misjach. Potem kończę dodatek do Bioshocka Infinity Burial at Sea - całkiem przyjemny (na pewno lepszy od podstawki), choć chyba ciut przehajpowany. Potem jakieś parę wyścigów w Mario Kart 8 - nieźle sprawdza się jako party game, ale nie widzę sensu grania w to samemu (ani przez sieć z kimkolwiek kto ogarnia ścigałki). No i w końcu gwóźdź do trumny: Assassins Creed 3 - na początku wydaje się całkiem udany, ale potem czar pryska, grę odkładam i nie kończę. Zniesmaczony.
Wrzesień Tutaj jeszcze próbuję wycisnąć jakąkolwiek przyjemność z AC3, ale nie udaje mi się to. Potem przychodzi mesjasz i gram w Destiny.
Październik Gram w Destiny.
Listopad Gram w Destiny. I kupuję Grand Theft Auto V w które pograłem zbyt krotko na wiążące opinie, ale pierwszy kontakt wypadł pomyślnie, więc jestem dobrej myśli
Grudzień Jeszcze nie było grudnia, lol.
Ponadto, przez cały okrągły roczek grałem regularnie w Diablo 3. Gra roku.