Zakładam temat, bo widzę w pogadankach PSV zapotrzebowanie!
Taiko no Tatsujin to gra rytmiczna Namco, która swoje korzenie ma w salonach arcade. Naparzanie do muzyki w bębenki nie jest żadnym odkrywczym pomysłem na rozgrywkę, ale sposób w jaki zostało pakowane to wygryw!
Głównymi bohaterami są bracia Don (czerwony bębenek) i Katsu (niebieski bębenek), jeden słodszy od drugiego. Rodzeństwo, przynajmniej w handheldowych odsłonach serii, musi się przebijać w obudowanych dookoła RPGowych zasad światach przez hałdy kiczowatego J-Popu, openingów z anime czy gier oraz demonicznych aranżacji kompozytorów pracujących dla Namco. Elementów RPGowych tutaj nie należy traktować zbyt poważnie – wszystkie części Taiko w jakie grałem są czasem mniej czasem bardziej udaną parodią na temat.
Pod koniec dnia wszystko sprowadza się do jednego: walenia w bęben! Mocno! Szybko! T
a-don! Jest to najbardziej import-friendly giereczka jaką znam, bo nawet małpa by ogarnęła zasady. Z lewej strony ekranu lecą po pasku czerwone i niebieskie bębenki, kiedy dojadą do znacznika po prawej stronie należy wdusić odpowiedni przycisk: docelowo L/R dla niebieskich, ABXY/d-pad dla czerwonych, mapowanie można pozmieniać w opcjach. DSy ponadto mają opcję naparzania stylusami w ekran – wewnątrz bębenka = czerwone, zewnątrz = niebieskie. Cała filozofia. Teraz obejrzyjcie filmik jak to wygląda na poziomie trudności Oni i spróbujcie powtórzyć:
Wierzcie mi, ciężko o bardziej hardkorową i wykręcającą palce grę.
Menusy w grze od –nastu lat są niezmienne. Importujących gaijinów interesują jedynie dwie pierwsze zakładki. Jedna, prowadząca do selekcji kawałków, pozwalających je masterować na paru poziomach trudności. Druga, prowadząca do trybu fabularnego. Poza tym standardowo znajdziemy: training mode, acziki/challenge, wybór kostiumu, multiplayer, opcje i od jakiegoś czasu również pasek DLC
Oprócz dużej przystępności i bolesnego wręcz wyzwania Taiko jest interesujące przede wszystkim przez swój dobór utworów. Otaku, weaboo, miłośnicy giereczek wideo dla dzieci, amatorzy chińskich bajek, stalkerzy japońskich idolek i inni zboczeńcy – Taiko’s got you covered. TnT to odrobina przebrzydłego japońskiego mainstreamu w twoim domu! Tracklista podzielona jest na następujące kategorie: J-Pop, openingi z Anime, muzyka z gier, oryginalne kompozycje Namco, muzyka klasyczna (poważnie, Szopen między tym całym kiczem!), trivia (dzieci śpiewające abecadło na przykład, muza z reklam i inne tego typu porycie) i od najnowszej części na Vitę również vocaloid (sic!).
To przez Taiko poznałem gwiazdy sezonu typu Kyary Pamyu Pamyu czy starych wyjadaczy jak The Blue Hearts albo Whiteberry, co w Japońskim RMF FM pewnie mają rotację jak u nas Maryla Rodowicz. Niektóre utwory rozkładają po prostu na łopatki. May I present you: BABYMETAL
YADA YADA YADA YADA, NEVA NEVA NEVA
HA-YA-KU CHO-CO-LEJ-TOOOOO!
Złoto po prostu
Selekcja z giereczek przypomina człowiekowi, że Namco miało kiedyś przekozackie serie: Brave Sword, Braver Soul z Soul Calibur II , muza z Ace Combat, nawet karva Mappy był w jednej z odsłon. Do tego w zależności od konsoli pojawiają się kawałki specyficzne dla danej platformy. Na przykład 3DS dostał odwiedziny od kotów z Monster Huntera i potworka z Yo-kai Watch, a na Vitę zawitali spece z sound team jdk z Ys i Legend of Heroes (Falcom <333). Do tego zdrowy miks aktualnych openingów z klasyką jak Dragon Ball Z (Cha-la head cha-la!), Hokuto no Ken i Neon Genesis Evangelion i nawet nie trzeba być dużym anime-zjebem, żeby się wkręcić. Co ciekawe, Namco podjęło jedną próbę zlokalizowania gry i puściło pod nazwą Taiko Drum Master zamerykanizowaną tracklistę z Britney Spears etc. na zachodnie rynki i zbombiło to niesamowicie - Taiko bez J-Popu nie funkcjonuje, cały urok polega na tym przecież polega.
Dobra, ale mimo tego że wszystkie kolejne Taiko wyglądają prawie identycznie to jednak się czymś różnią poza tracklistą. Pobieżnie przelecę wszystkie części z którymi miałem do czynienia:
Taiko no Tatsujin DS: Touch de Dokodon! – pierwsza część na DSa i zarazem moje pierwsze Taiko. Jest dosyć surowe w porównaniu do kolejnych odsłon. Ma tylko pokój Don-chana w którym możemy zmieniać dźwięki bębenka i kostium oraz skrzynkę mailową, która działa jak acziki. Nie ma żadnego rozbudowanego trybu story i poniżej 50 kawałków. Na uwagę zasługuje Everyday Dojo, czyli tryb w którym codziennie dostajemy nowe wyzwanie – fajnie motywował do częstego włączania giereczki.
Meccha! Taiko no Tatsujin DS: Nanatsu no Shima no Daibouken! – druga DSowa gra i zarazem kamień milowy serii. Wyżyłowany Story Mode w którym przemierzamy siedem światów, przebijając się przez różnorakie wyzwania zamiast tylko zaliczając plansze (np. wykonaj 80 tapncięć perfekcyjnie, zrób tyle i tyle punktów etc.). Pierwszy raz pojawiają się walki z bossami, którzy starają się nam przeszkadzać w wystukiwaniu rytmu trzęsąc ekranem, zamieniając kierunek ruchu, zamrażając niektóre nutki – wreszcie coś co porządnie urozmaiciło mocno wtórne klepanie utworów. Samo przemierzanie świata czasami wymagało metody prób i błędów bez znajomości języka, bo trzeba było przyodziać odpowiedni kostium, żeby się przedostać do następnej miejscówki (zazwyczaj ten, który dostawało się od bossa, więc nie było jakoś strasznie ciężko ;P). Od tej odsłony zaczęły się też pojawiać utwory z kategorii „Namco Original”, czyli kompozycje specjalnie na potrzebę trybu story.
Taiko no Tatsujin DS: Dororon! Youkai Dai Kessen! – hands down najlepsza część do dzisiaj. Ma w sobie RPGa, w którym bębenki podróżują po 8 regionach Japonii. Random encountery, levelowanie i ekwipunek/kostiumy – wszystko bardzo podstawowe, ale można było grindować w nieskończoność. Jedyne Taiko w którym nabiłem 999.999 stuknięć.
Taiko no Tatsujin: Chibi Dragon to Fushigi na Orb – pierwsza część na 3DSa, dostosowana do standardów nowszych odsłon arcadowych, co znaczy że pozmieniano lekko interfejs, model Don-chana jest w 3D, zmieniły się zasady punktowania, doszedł nowy poziom trudności i sporo modyfikatorów jak granie na przyspieszeniu/spowolnieniu. Tryb fabularny tym razem opowiadał o księżniczce, która straciła głos. Don-chan wyrusza na ratunek ze swoim kolegą –smokiem i zbiera po drodze kolorowe kule, które zmieniają element ataków smoka. No i to właściwie cała nowość, imo regres względem ostatnich dwóch gier na DSa.
Taiko no Tatsujin: Don to Katsu no Jikuu Daibouken – druga część na 3DSa i jest lepiej. Największa lista kawałków z gier jakie mam, a do trybu RPGowego dodano Pokemony. Tzn. można łapać potwory spotykane w random encounterach i umieszczać je w swojej drużynie, levelować, zakładać eq.
Taiko no Tatsujin V Version – najnowsza odsłona TnT, tym razem na Vitę. Tryb RPG rozczarowuje, bo nie ma łażenia po overworldzie jak na handheldach Ninty, ani słitaśnych spritów potworów tylko czerstwa lista misji i wyzwań za które dostajemy punkty łądujący pasek expa. Po zdobyciu levelu odblokowuje się walka z bossem. Jedyne za co V Version zgarnia punkty to wyższy podstawowy poziom trudności trybu single.
Jeżeli chcecie się zdecydować na którąś część, żeby zacząć przygodę z serią to trzecia na DSa bądź druga na 3DSa najlepiej się będą nadawały do tego. Poza wyżej wymienionymi ukazało się 10 gier na PS2, 3 na PSP, 5 na Wii i 2 na WiiU. Sporo, eh?
Pod koniec roku wychodzi jeszcze crossover z Idolm@ster na Vitę. Zachęcam do obadania, jak ktoś nie zna serii. Na pewno lepsze to niż męczenie się z przekombinowanym systemem Hatsune Miku, techniawką DJ Max czy cierpiącym na brak różnych poziomów trudności Rhythm Heaven albo ogarnianiem Theatrhythm, PDAN i innych spin-offów rytmicznych, jeśli nie jest się akurat fanem serii. Imo w kwestii muzycznych gierek najlepsze co można znaleźć na handheldy, jedynie Ouendan może powalczyć, ale to zupełnie z innych względów.
Ten post był edytowany przez Tawotnica dnia: 09 marca 2018 - 12:49