63h na liczniku, zbliża się endgame. Olałem całkowicie nowe Xenoblade, żeby skończyć SC. Niech to świadczy o jakości albo raczej potencjale uzależniającym gierki.
Trails in The Sky nie przestaje mi imponować przywiązaniem do drobiazgów i szczegółowym budowaniem świata. Nawet z pozoru mało ważne postacie poboczne mają własne historie, które sprytnie zostały wplecione w ogromną intrygę. Nie brakuje też opcjonalnych side-questów, uzupełniających nasz obraz o mieszkańcach z pierwszej części gry. Np. o tragicznym przypadku pokojowej z miasta Bose czy górnikach pracujących nad zabezpieczeniem Malga Mine.
Tempo rozwoju akcji jest bardzo powolne, żeby nie powiedzieć, że gra się ślimaczy - szczególnie w pierwszych 4-5 rozdziałach TiTS to powrót na stare śmieci. Odwiedzanie po kolei każdego regionu, głównie po to żeby sprawdzić co tam słychać u profesora Russela, pani burmistrz Maybelle, gangu Ravenów i mnóstwa innych znajomych, których Estelle poznała w FC. Nasza ekipa za każdym razem, trochę po omacku, zbliża się do tajemniczej grupy przestępczej i próbuje pokrzyżować jej plany.
Te pierwsze 35h to przedłużenie prologu jakim był First Chapter o rozterkach emocjonalnych głównej bohaterki. Wyobraźcie sobie teraz moc zwrotów fabularnych po ponad 80 godzinnym wprowadzeniu. Tak jak większość gierki przedziubałem w sesjach ~3-4h/dzień tak od 6 rozdziału przenerdziłem 22h w dwa dni. Podobnie przywiązywałem się do postaci jedynie grając w Persona 3 i 4, serii nie bez powodu uważanej za jedną z najlepiej napisanymi bohaterami w gatunku. Twierdzę, że drużyna z TiTs jest nawet lepsza! Jeszcze czeka mnie ostatnia walka i zwieńczenie tej wspaniałej historii, ale już zaczynam tęsknić za sprośnymi aluzjami Oliviera (scenki z Muellerem ) czy za wesołą Anelace (Anelace = best girl. Grałbym w dating sim z Anelace, polegający wyłącznie na słuchaniu godzinami jej przemów motywacyjnych).
"Rozgrywkowo" jest to Shovel Knight wśród jRPGów. Tzn. tak jak się gra w TiTS właśnie pamiętam największe klasyki z lat '90. Eksploracja, która łączy questy od mieszkańców w omapowanym overworldzie z crawlingiem w pochowanych labiryntach, ale zamiast męczącego przełączania widoków między miastami/światem/dungeonem mamy płynnie przewijający się, spójny świat. Zarządzanie EQ, który w każdej kolejnej miejscówce można upgradować, ale bez nużącego grindu na nową broń i z wystarczającą ilością opcji, żeby znacząco wpłynąć na profil danej postaci. Walki zupełnie bez random encounterów, odbywające się na siatce a la HoMM zamiast statycznego 4 vs. 4 i efekciarskie specjalne ataki. To wszystko opakowane w śliczne, cukierkowe sprity w widoku izometrycznym i art style anime z wczesnych '00. Nie tak kanciasty jak dekadę wcześniej i bez fanserwisu trapiącego dzisiejsze produkcje - sweet spot, jeśli chodzi o stylistykę imo.
Jedyne, co może się nie spodobać to potężna ilość backtrackingu. Liberl znam wszerz, wzdłuż i w poprzek, bo każdy zakamarek wykorzystano wielokrotnie. Pod tym względem trochę mi się kojarzy z Bravely Default, gdzie też się biegało po tych samych miejscówkach do obrzygania. Rożnica jednak między BD a TiTS jest taka, że w Legend of Heroes to nie robi za filler i jest lepiej uzasadnione fabularnie.
Drugie podobieństwo do Bravely to ilość ułatwień dla gracza. Pisałem o tym w temacie pierwszej części - dystrybucja expa działa w taki sposób, że różnice levelowe między bohaterami szybko się wyrównują. Jeżeli jesteśmy niedolevelowani to z pewnością pojawi się w którymś ze starć "Shining Pom", łatwy do pokonania przeciwnik dający nawet do 9999 exp. Po przegranej walce nie ma napisu game over tylko pytanie czy chcemy spróbować jeszcze raz.
Nie wiem czy jeszcze jest sens pisać o fantastycznych walkach z bossami i genialnej ścieżce dźwiękowej? Jak coś ma znaczek Falcom na pudle (czy w intrze, bo TiTS SC wyszło niestety tylko cyfrowo po angielsku) to te dwie rzeczy ma z góry gwarantowane.
Jeśli chodzi o wybór platformy, to bez dwóch zdań PC jest lepszą opcją. Dużo krótsze loadingi, lepsza jakość obrazu i więcej przycisków niż na handheldzie na luzie wygrywają z bieda-wersją na PSP/PSV. Do tego XSEED na bieżąco łata drobne błędy w tłumaczeniu czy literówki, więc najlepszy experience tylko dla masterrejsów a na SteamControllerze to już w ogóle się bombowo grało, symulując myszkę w menusach trackpadem.
----
reasumując, tl;dr:
- przywiązanie do drobiazgów i świata jak w grach Nintendo
- postacie lepsze niż w Personach
- jRPG jak ze złotej ery SNES/PS1, bez wszystkich upierdliwości tamtego okresu (Shovel Knight jRPGów!)
- loser-friendly niczym Bravely Default
- Falcom seal of quality: walki z bossami + OST
- wersja PC > wersja PSP
----