Dziubałem, dziubałem i się przedziubałem przez Pokemon Blaue Version. Miał być nostalgia-trip pełną gębą, dlatego grałem po niemiecku. Nawet "Komplettloesung" (przewodnik) odgrzebałem ze strychu, ale się nie przydał - pamiętam wszystko jakbym pierwszy raz grał wczoraj. Szczerze mówiąc to trochę przerażony jestem, że ciągle wiem, gdzie leżą poukrywane na podłodze itemy, a miejscówki w których jakie Poki się łapie wymienię bez zająknięcia nawet jak mnie ktoś obudzi o 3 w nocy
Czuć, że to jRPGów z lat '90, bo gierka się nie patyczkuje z random encounterami. Szczególnie w jaskiniach nawet nie zdąży się porządnie zacząć muzyka po dokończonej walce i już wyskakuje następny Pokemon. System zarządzania itemami z dzisiejszego punktu widzenia to mega-archaizm. Z resztą jaki system - to tabelka w której się przerzuca pozycje selectem do tego z mocno ograniczoną pojemnością. Same potwory wyglądają dosyć paskudnie / przerażająco (Slowbro jak psychopata!), nie zaczynam nawet o portretach "od tyłu"- daleko temu do przestylizowanych słodziaków jakie kojarzymy dzisiaj z serią.
Mimo tego, imponujące jest ile twórcy wyciągnęli z ograniczonych możliwości GB. Domki wszystkie takie same, NPC to trzy sprity na krzyż, a mimo tego każde miasto ma swój niepowtarzalny klimat. Dla mnie największą atrakcją zawsze jest Lavendar Town. Ta muzyka, duchy które nie dają się zidentyfikować, potem historia z Cubone. Najlepsza miejscówka w serii. Ms. Anne też robi wrażenie, podobnie jak pierwszy wypad na wodę z surf. Jedyne miejsce, które zapamiętałem lepiej niż jest w rzeczywistości to Safari Zone. Ugh, dzisiaj to przerażająco nudne girndowanie, a za dzieciaka nie wychodziłem z SZ zanim nie złapałem wszystkich możliwych stworów, nawet dwa Taurosy miałem... teraz oczywiście olałem Poki SZ-only. Za dużo zachodu.
Poza tym grałem dosyć standardowo, bez żadnych nuzlocke challenge czy innych wynalazków. Team mi wyszedł też bardzo pospolity: Kadabra, Victreebell, Raichu, Dugtrio, Pidgeon, Starmie + Charizard i Nidoqueen w zależności od potrzeb. Jedyna zmiana jakiej się trzymałem przez całą grę: używać TMek w momencie ich zdobycia. To była dobra zmiana! Raz, że odgracało przeciążoną torbę z itemami, dwa zyskałem sporo ataków dużo wcześniej zamiast czekać z ich użyciem nie wiadomo jak długo. Czarek mi długo dublował za Fighting, bo miał Seismic Toss. Pidgeotto wysposażony w double-edge nadawał się nawet do walk w arenach, żeby wykańczać osłabionych wrogów. Starałem się też trzymać całą drużynę mniej więcej na jednakowym levelu. Nigdy nie miałęm większego rozjazdu niż 2 poziomy od najmocniejszego do najsłabszego. Trochę żmudniej się przechodziło Top 4, ale ogólnie nie miało to wpływu na poziom trudności - przez gierkę przebrnąłem jak burza: 22h / 112 poków.
Na Red i Yellow pewnie się nie skuszę, bo mi starczy wspomnieć na następne 20 lat, ale jakby się jeszcze na 3DSa pojawiły Gold/Silver to brałbym day1.