Prawie 30 godzin na liczniku i napisy końcowe. Sporo, nie sądziłem że ta gra jest aż tak długa i podobnie jak kolegę wyżej ciut mnie pod koniec wymęczyła (wolę krótsze gry z dużym replay-ability niż molochy trwające dziesiątki godzin "na jeden raz"). Te "dychy" od recenzentów to niezły żart, nie wiem kuźwa niby za co, bo poza grafiką nie ma tu kompletnie nic wybitnego, z drugiej strony oceny pokroju 5/10 czy sami gracze z bólem dupy nie kończący gry i łamiący płytki na jutjubie to też ostra przesada. Ok, też mnie momentami wkurzała, głównie fabułą która jest zwyczajnie słaba, rozciągnięta, pełna nudnych retrospekcji i z idiotycznym zakończeniem. Motyw przewodni ma fatalne zwieńczenie i nie umywa się ani trochę w porównaniu do tego co na końcu zaserwowało pierwsze TLoU. Szkoda tym bardziej, bo początkowo planowano inny, bardziej mroczny (i przede wszystkim mający sens) ending, ale widocznie komuś tam zabrakło jaj, żeby to wprowadzić. LGBT? Są lesbijki, jest mała dziewczynka która identyfikuje się jako chłopiec, a jedna z głównych postaci wygląda jakby twarz 14 - letniej smarkuli przyklejono do ciała Pudzianowskiego. Każdy sobie sam musi odpowiedzieć czy będzie go to razić w trakcie gry czy nie. Mnie zdecydowanie bardziej denerwował brak konsekwencji scenarzystów, dziwne zwroty akcji i często aż nazbyt przedłużana historia. Jeżeli już wydarzyło się coś zaskakującego, to na ogół zaskakiwało negatywnie. Fabuła to dla mnie najgorszy element TLoU 2.
Z drugiej strony jest świetny, bardzo dopracowany i wciągający gameplay. Na pewno gościowi odpowiedzialnemu za level-design należy się jakiś medal. Lokacje są wielkie, często wielopoziomowe, pełne sekretnych skrytek i dają dużo swobody jeżeli chodzi o pozbywanie się przeciwników. Przede wszystkim chce się je eksplorować. Raz, że wyglądają obłędnie (ja naprawdę nie wiem jak oni odjebali taką grafikę na tak starym sprzęcie ), a dwa że premiują wysiłek gracza włożony w lizanie ścian. Jak się dobrze poszuka to można znaleźć apteczki, naboje, tonę surowców do craftingu, a nawet sejfy zawierające nowe bronie albo dopałki do nich. Trochę szkoda, że kody do nich na ogół leżą zaraz obok, ale od święta trafią się też takie których otwarcie wymaga lekkiego ruszenia makówką. Zdecydowanie nie warto lecieć "na pałę", bo można ominąć sporo przydatnych rzeczy, no chyba że gra się na easy to wtedy można lecieć przed siebie w stylu Rambo (czego nie polecam, bo dopiero na wyższych poziomach trudności gameplay pokazuje pazurki i oferuje konkretny survival). Samo skradanie też daje radę. Powolne przemykanie za plecami mutantów napina mocno nerwy, podobnie jak czajenie się w gęstej trawie i wyczekiwanie aż przeciwnik obróci się do nas plecami, żebyśmy mogli zatopić w nim nóż albo kitranie się pod samochodem i modlenie, aby tylko patrolujący lokację strażnik nie zajrzał czy czegoś pod nim nie ma. Największe "ale" mam do sztucznej inteligencji wrogów (głównie tych "ludzkich"). Potrafią zachowywać się jak skończone cymbały, np. po zauważeniu zdarza im się zgubić nasz trop kiedy tylko odbiegniemy od nich na kilka metrów albo w ogóle nie widzą naszego kompana (przez większość gry z kimś podróżujemy), nawet kiedy ten dosłownie przewraca im się pod nogami Dochodzi przez to do absurdalnych sytuacji i niestety wybija to z immersji. O denerwujących retrospekcjach podczas których gra zamienia się dosłownie w symulator spaceru już chyba coś wspominałem? Na szczęście przez większość czasu TLoU 2 oferuje naprawdę świetną, rozbudowaną, stresującą (w pozytywnym sensie) i satysfakcjonującą rozgrywkę. Jest sporo skradania, jak komuś się znudzi i ma na tyle pocisków do zmarnowania to może sobie postrzelać (kolejna bardzo dobrze zrobiona rzecz, zdecydowanie CZUĆ impet pocisków), czasem trafią się proste łamigłówki z wykorzystaniem fizyki, no i jest co zwiedzać, co odkrywać, co craftingować i co ulepszać (sam proces ulepszania broni na specjalnych stołach do majsterkowania jest ucztą dla oczu). Trochę się bałem, że gra będzie bardziej "samograjowa" jak Uncharted, ale na szczęście tak nie jest.
Klimat, muza, grafa czy nawet takie rzeczy jak błyskawiczne loadingi po zgonie (w tak wielkiej i tak ładnej grze? What magic is this? ) to wszystko zasługuje na słowa uznania. Pozostaje żałować, że przedstawiona historia jest taka lipna, ale jeżeli ktoś nastawia się po prostu na sytą rozgrywkę to nie powinien czuć sie zawiedziony. Koniec końców bawiłem się świetnie i na pewno jeszcze kiedyś wrócę do tego tytułu, żeby zmierzyć się z najwyższym poziomem trudności albo żeby sprawdzić swoje umiejętności w trybie permadeath. No i cały czas czekam na multiplayerowego mesjasza, w którym zapewne spędzę 10x tyle czasu co w kampanii fabularnej, dawać mnie to już! 8/10