nie wiem od czego zacząć... a macie trochę Ann:
Spodziewałem się kolejnego musou. Po Hyrule Warriors myślałem, że to będzie powtórka z rozrywki. Nie mogli tego chyba lepiej "oskórować", co?
Akcja dzieje się 6 miesięcy po zakończeniu P5. Powrót Jokera do domu, wakacje, wszystko wstępnie wskazuje na luźne mashowanie przycisków w znanym i lubianym świecie. Pierwsze godzinka to tutorial znany z demka, jeśli ktoś był na tyle zjebem, żeby prawie dokładnie rok temu ograć po chińsku (pozdrawiam siebie ). Klimacik wjeżdża jak najbardziej Personowy. Jakaś sadystyczna loli a la Kyary Pamyu Pamyu to pierwszy złoczyńca, a nowa bohaterka-plemnik przypomina mi Aegis, sami zobaczycie dlaczego.
Co się potem dzieje znacznie przerosło moje oczekiwania. Myślałem, że ostatnia Zelda dobrze ożeniła template z pierwowzorem, ale to co tutaj Omega Force i P-Studio odwalili mnie momentami wgniotło w fotel.
Zanim w ogóle zacznie się łażenie po dungeonach i walczenie jest sporo dialogów i łażenia po Tokyo w celu zidentyfikowania następnego pałacu, znaczy więzienia, bo tak lochy w tej części są nazwane.
No i dobrze, pasuje to do tego mariażu. Jest kalendarz, są stylowe menusy, wyśmienita muza, ale zastanawiam się kiedy zaczną pojawiać się sztampowe rozwiązania? Odpowiedź: oby nigdy? Toż to się zapowiada na pełnoprawnego erpega, tyle że z walkami a la Warriors!
Wzdycham z wrażenia jak dobrze przeniesiono DNA Persony. Jest velvet room i fuzje, więc szykuję się na parę dobrych godzin grzebania w menusach (i jeszcze więcej godzin grindowania za hajsem, żeby zarejestrowane persony wykupić ). Są semi-random encountery w ciasnych labiryntach, a nie żadne bieganie po fortach w dość otwartych terenach. Można się zaczaić za plecami cieni i niczym w P5 im zrywać maski, żeby sobie zapewnić grupowy atak na start.
Mapka w niczym nie przypomina typowego dla gier OF schematu "miliard przeciwników -> zamek do zdobycia -> rozwal zaznaczonych na mapie minibossków -> odbloków następny miliard przeciwników i zamek". Nein, Strikers to pełnoprawny dungeon crawler, w którym pojawiają się zbyt mocni przeciwnicy, których należy omijać, w którym mamy wprawdzie zaznaczony na mapce cel, ale możemy zbaczać z drogi w celu nazbierania znajdziek i to bez warriorsowego sytemu rankingów. Już pierwszy labirynt ma check-pointy, zachęcające do powrotu do Cafe Leblanc w celu uleczenia/dozbrojenia się. Wskakuje się na wzniesienia, atakuje z nienacka i widok nawet momentami przechodzi w 2D
Same walki są trochę bardziej chaotyczne niż w Zeldzie czy zwykłych musou ze względu na skupianie się na atakach specjalnych. Jak graliście w HW to myślcie różdżki, które są ograniczone punktami many i przyzywają persony. Baton Pass to taki kombo-atak kolejną postacią, tyle że tutaj na strzałkach zamiast na łopatkach. Nie ma rozwalania "tarcz" wrogów, ale za to jest specjal po trafieniu w słabość pod A i Samuraiowy party-attack pod X+A.
Wstępnie uważam, że jest trochę ciężej ogarnąć podstawy, bo encountery są krótkie i intensywne, a miejsca jest dużo mniej. Ciężko uciec i się uleczyć w ciasnych korytarzach i nie można po prostu olać grupy przeciwników, bo niewidzialne/niebieskie ściany blokują przejścia, ucieczka skutkuje brakiem expa.
Największym minusem jak na razie jest przesadna ilość pop-upów tutorialowych. Przez pierwsze trzy godziny co dwa kroki pojawia się ramka z podpowiedzią "a jak masz status zatruty to tracisz HP co parę sekund". No shit sherlock. Do tego dochodzi ogólne przegadanie znane z person. Jeśli nie przerywa rozgrywki i tylko gdzieś w rogu pojawia się bańka z wstawką Futaby, sugerującej jakąś trasę to spoko, ale statyczne scenki dość szybko zaczęły mnie irytować.
Aha, no i skoro już tak porównuję drobiazgowo do Hyrule Warriors - graficznie jest gorzej, co też jest trochę winą stylistyki. Otoczenia się zlewają i często brakuje kontrastu w kolorach.