Śliczna "metroidvania" wydana pod koniec zeszłego roku na Switcha. Metroidvania w cudzysłowiu, bo to łatka trochę na wyrost przypięta do 9 Years of Shadows. Owszem, mapkę może ma metroidvaniową, ale tak na prawdę to liniowy action-platformer, któremu gameplayowo bliżej do czegoś pokroju Shantae.
Jakkolwiek by się chciało zaszufladkować dzieło Halberd Studios, twórcy robią parę bardzo, jak na mój gust, ciekawych rzeczy z 9 Years.
Na przykład element risk/reward obudowany dookoła paska życia. Myk polega na tym, że life bar dubluje jako amunicja dla pocisków, które oprócz tego że ranią przeciwników używane też są do uruchamiania przycisków i rozwalania barier. Co jak się skończy? Wtedy po odniesieniu obrażeń tracimy HP, zaznaczone czerwonymi kropkami obok paska. ALE! Pasek amunicjowożyciuwy możemy w takiej sytuacji sobie odnowić do 3/4 przytulając naszego misia (awwww!).
W praktyce działa to tak, ze eksploracja jest trochę za prosta, bo można sobie z odległości strzelać w mobków z rogów ekranu, ale za to boss fighty Dla samych walk z szefkami już mogę tę grę polecić. Sporo potyczek zmusza do zużywania życia, np. przez tarczę wroga wrażliwą jedynie na pociski, więc znalezienie odpowiedniego okienka czasowego do odnawiania jest kluczowe.
Kolorowe tarcze/zarysy przeciwników to kolejna rzecz charakteryzująca 9 Years of Shadows. Trochę jak w Guacamelee, z tą różnicą że nie ma konieczności dopasowywania kolorów, jedynie bonus w postaci dodatkowo zadawanych obrażeń. Zabawa się zaczyna, kiedy również otoczenie wymaga używania odpowiedniego koloru.
Nie chcę za dużo spoilować, ale zdobywane umiejętności wiążą się z kolorami i są bardzo płynnie wplecione w rozgrywkę. Case in point: