Sporo już pograłem, więc czas dłuższy opis wrażeń! Dwie główne bohaterki, Komaru i Toko próbują się wydostać z odciętej od świata wyspy najechanej przez niezliczoną ilość czarno-białych miśków. Szybko okazuje się, że brutalnymi maskotkami serii kieruje grupa pięciorga psychotycznych dzieciaków, którzy chcą stworzyć dla siebie raj na ziemi. Jaki wymyśliły na to sposób? Prosty – zabić wszystkich dorosłych, a martwe ciała wykorzystywać do zabawy. Zadaniem sterowanych przez gracza dziewczyn jest pokrzyżowanie tych planów, bo tylko one mają w sobie wystarczająco nadziei, żeby się przebić przez całą tą desperację!
Większość czasu spędza się kierując Komaru. Normalna nastolatka bez wyraźnych cech charakteru i bez specjalnych mocy nie powinna mieć żadnych szans z armią mecha-miśków. Na szczęście wpada jej w łapy megafon, strzelający hackującymi promieniami kodu (hej, to Danganronpa – nie spodziewajcie się logiki!), działający doskonale na Monokumy. Ultra Despair Girls to bardziej survival horror niż shooter. Sterowanie, powolne tempo ruchu i dynamika rozgrywki przypomina mocno handheldowe Residenty, nawet znajdźki w postaci świecących się kulek są podobne. Zamiast rodzajów broni zdobywa się różne typy pocisków, których oczywiście ma się ograniczoną ilość i nie należy nimi bezmyślnie naparzać.
Tutaj wchodzi w grę element łamigłówkowy w postaci kill roomów w których czeka na nas konkretne wyzwanie. Podczas przemierzania kolejnych miejscówek na Towa Island trafia się co jakiś czas do pomieszczeń z maszyną arcade. Po jej uruchomieniu można zerknąć z lotu ptaka na plan kolejnego pokoju, dobierając odpowiednią strategią do umiejscowionych w nim przeciwników. Przykładowo jednym z zadań jest pozbycie się wszystkich miśków jednym strzałem. Należy do tego wykorzystać Monokumę-granatnika, wywracając go na plecy falą uderzeniową w odpowiednim miejscu. Jeśli chodzi o gameplay to tego typu challegne oraz okazjonalne sytuacje podprogowe do jakich wrzuca nas gra a la chronienie NPC z dystansu są najciekawszym elementem jaki Another Episode jest w stanie zaserwować.
Poza survivalowym łażeniem po korytarzach i wspomnianymi wyżej kill roomami przyjdzie nam jeszcze rozwiązywać proste łamigłówki zadawane przez napotkanych dzieciaków. Część z nich jest opcjonalna i w większości działa na zasadzie wydedukowania czterocyfrowego kodu z zastanego otoczenia. Wskazówki dostaje się wykorzystując fioletowy pocisk, podświetlający ukryte grafitti na ścianach. To się przyjemnie kojarzyło z Luigi’s Mansion.
Gdzie w tym wszystkim odnajduje się druga główna bohaterka gry, Toko? Toko, a właściwie jej alter ego Genocide Jack jest naszym kołem ratunkowym, atakiem specjalnym i super sajajinem w jednym. Kiedy kończy się ilość serduszek Komaru, Toko poświęcając jeden pasek swojej energii może przez Quick Time Event uratować swoją koleżankę. Ponadto wduszeniem przycisku możemy sterować GJ, aż się skończy jej bateria. To jest jakby overkill mode, bo Toko staje się wtedy nieśmiertelna i niczym w pełnoprawnym slasherze zadaje wrogom bolesne kombinacje ciosów swoimi nożycami.
Największym plusem UDG jest interakcja między bohaterkami. Nie wiem czy intencjonalnie czy nie, ale sprawia wrażenie parodii relacji z The Last of Us czy Bioshock Infinite. Motyw dwójki pomagających sobie postaci, zbliżających się do siebie walcząc z przeciwnościami losu jest już oklepany, ale nigdy nie był tak zabawny jak w Danganronpie. Teksty jakie Toko puszcza do Komaru to złoto, stopniowanie napięcia w fabule odbywa się głównie przez jej reakcję na bieżące wydarzenia. Gracz ma cały czas wrażenie, że „coś z nią jest na rzeczy”, że wie więcej niż chce powiedzieć. Toko jest moim zdaniem fantastyczna i tak na dobrą sprawę to jest tym elementem w układance, który sprawia, że gra jest dobra.
Dodatkowym smaczkiem dla wszystkich fanów serii są spotkania z NPC. Nawiązań do mainlinowych Dangów jest masa. Cały, obszerny side-quest bez znajomości Happy Trigger Havoc ciężko byłoby ogarnąć od strony fabularnej. Powracają postacie z Goodbye Despair, a piątka antagonistów jest mocno powiązana z Hope’s Peak. Tak a propos antagonistów – dzieciaki z Another Episode są konkretnie popieprzone. Początkowo jeszcze kręciłem nosem na zasadzie „wtf is this shit!?”, ale po pierwszym szefku i poznaniu trochę backstory złapałem się za głowę. Twórcom znowu się udało przemycić ciężkie, pobudzające do myślenie tematy w groteskowym, kolorowym świecie. Jeżeli ktoś się obawiał, że przez kompletną zmianę gatunku spin-off straci klimat charakteryzujący Danganronpę, to nie ma się o co martwić. Tak jak w mainlinowych ronpach nagle obrywa się z mocnego prawego sierpowego, że ciężko się pozbierać.
Do chorego klimatu, który stał się znakiem rozpoznawczym Monokumy i spółki przyczyniają się też wykręcone znajdźki jakie odkrywa się podczas zwiedzania Towa Island. Przykładowo tomiki komiksu zatytułowanego „The Bomb Inside Her”, o dziewczynie która nie może się zakochać, ponieważ w macicy ma wszczepione tysiące bomb, eksplodujących jak tylko pojawi się uczucie miłości. I don’t even…
Czy coś jest jeszcze w Ultra Despair Girls o czym warto wspomnieć? Są w grze lajtowe elementy RPGa, tj. system upgradów i ekwipunek. Słabym punktem miśków jest ich czerwone oko. Za każdego takiego „headshota” dostaje się 50 monet. Monety wykorzystuje się do kupowania modyfikatorów pocisków oraz ulepszeń nożyc Toko. Modyfikatory możemy dowolnie zakładać i łączyć, gdzie pewne kombinacje dodają do strzałów konkretny efekt specjalny. Usprawnienia dla Toko są stałe takie jak zwiększenie szybkości czy niższe zużycie baterii. Oprócz tego wraz rosnącym poziomem doświadczenia zdobywamy punkty umiejętności za które możemy zakładać skille, znajdywane w postaci książek w świecie gry.
Oprawa Ultra Despair Girls jest dosyć surowa. Pustawe, szarobure korytarze, wyglądające jak kukły modele postaci i bardziej gryzący się z rozgrywką kolaż styli 2D/3D robią słabe wrażenie i za rzadko pojawiają się na tyle kwasowe, kolorowe miejscówki, żeby nie zauważać, że pod względem technicznym gierka jest po prostu biedna. Coś co mnie bardzo drażni to brak subów przy cutscenkach. Przez to gra w ogóle nie nadaje się do grania w trasie bez słuchawek. Ba, nawet ze słuchawkami czasami jest ciężko jadąc w telepiącym autobusie. Do tego brak japońskiego VA też uznałbym jako minus.
Podsumowując, Danganronpa Another Episode: Ultra Despair Girls to udany spin-off dla fanów serii. Nawet jeśli survivalowy rdzeń rozgrywki i oprawa nie powalają, tak jedyny w swoim rodzaju klimat serii jest zachowany i weterani powinni zagrać chociażby ze względu na doskonałą Toko. Nowicjuszom bym nie polecał brania się za UDG, ponieważ za dużo tu nawiązań i rwany ścianami tekstu oraz godzinami dialogów do wysłuchania gameplay prędzej odepchnie od serii niż do niej zachęci. Myślę, że branżowe ocenki w granicach 6/10 czy 7/10 dobrze oddają jakość gierki – mechanicznie jest bez szału, ale bawić i tak można się znakomicie.