https://www.nintendo...ion-267046.html
Log 21.018.6
Rok: 2002
Planeta: Ziemia
2Pac właśnie wydał czwarty pośmiertny album, Euro zostało wprowadzone w Unii jako używana waluta, a Polska reprezentacja nie wyszła z grupy na MŚ w Japonii i Korei. Pewnie ani Tupac ani Jacek Krzynówek się nie spodziewali, że Nintendo zaledwie w ciągu roku wyda aż dwie wspaniałe gry z serii Metroid.
Jedną z nich był Metroid Prime, trójwymiarowy spin-off serii w widoku z pierwszej osoby tworzony przez mało znanego teksańskiego producenta Retro Studios.
Drugą był Metroid Fusion albo jak intro wskazuje Metroid 4. Czwarta odsłona przygód łowczyni nagród Samus Aran promowała bijącą wszelkie rekordy popularności nową konsolę przenośną Nintendo, nazwaną GameBoy Advance (w skrócie GBA).
Twórcy wprowadzili szereg zmian w sterowaniu względem poprzedniej części, Super Metroid, m.in. z racji ograniczeń sprzętowych takich jak mniejsza ilość przycisków.
Nie ma osobnego guzika do szybszego biegania, Samus za to domyślnie porusza się wiele szybciej i dashuje automatycznie jak się rozpędzi. Nie trzeba już używać selecta do zmieniania ekwipunku, przytrzymanie łopatkowego R spełnia podobną funkcję, co uznałbym za usprawnienie. Super Missiles przestały być osobną bronią. To po prostu ulepszone Missile nie zżerające więcej amunicji. Najważniejszą różnicą jednak było łapanie się przez Samus krawędzi platform, co wraz z szybszym tempem ruchu niesamowicie usprawniało rozgrywkę. Fusion w efekcie postarzał się dużo lepiej niż Super.
Dość zaskakujący był nacisk na narrację i akcję zamiast eksploracji. Zawsze krytykowałem oba aspekty i jeszcze do tego punktu wrócę.
Samus Aran na jednej z misji dla Federacji zostaje zainfekowana tajemniczym wirusem X i ledwo uchodzi z życiem. Została uratowana tylko dzięki wstrzyknięciu Pfizera DNA Metroida. Okazuje się, że te przerażające, latające meduzy były jedynym naturalnym drapieżnikiem wirusa X. Po unicestwieniu Metroidów na SR388 wirus mógł się bez problemów rozmnażać i sieje spustoszenie na jednej ze stacji badawczych Federacji. Odratowana Samus, odporna na działanie X dostaje więc kolejną misję: zostaje wysłana do wspomnianej stacji, żeby zniszczyć wirusa.
Kompetentne zawiązanie fabuły, biorąc pod uwagę, że scenarzyści musieli po raz kolejny wymyśleć jakąś akcję, usprawiedliwiającą zaczynanie gry bez jakichkolwiek upgradów. Kompetentne i konsekwentne, tłumaczy też pewne zmiany w mechanice jak przykładowo zrezygnowanie z Ice Beam. Mianowicie efektem ubocznym szczepionki metroidowej jest zwiększona wrażliwość na zimno. Wprawdzie zdobywa się później zamrażające wrogów Ice Missiles, ale doceniam takie szczególiki. Cokolwiek by nie sądzić o ogólnych zmianach w strukturze mapy, Fusion bardzo dobrze łączy fabułę z rozgrywką.
Fusion jest, szczególnie z początku, dużo bardziej restrykcyjną grą niż poprzednie Metroidy i na to też jesteśmy w stanie znaleźć uzasadnienie w fabule. Samus jest skazana na łaskę Federacji, której AI kontroluje zainfekowaną stację badawczą. Samus nawet sarkastycznie dała sztucznej inteligencji na imię Adam, po Adamie Malkovichu, jej byłym CO.
Nie zmienia to faktu, że wykonywanie poleceń jest wkurzające, a odblokowywanie kolejnych kolorów drzwi „bo spełniłaś polecenie!” mocno odbiera frajdę z eksploracji i brakuje satysfakcji z odblokowania kolejnych przejść.
Stacja badawcza jest podzielona na sześć sektorów, które AI dla Samus po kolei otwiera. Wprawdzie im dalej w las tym mniej dostaje się bezpośrednich wskazówek i trzeba często wracać do wcześniej odwiedzonych sektorów. Ponadto niektóre sektory są ze sobą połączone poza głównymi windami, ale nigdy nie czuć, żeby Adam spuszczał Samus ze smyczy.
Przypuszczam, że z jednym czynników wpływających na taki design mógł być hardware na którym śmiga Fusion. Nie tyle przez specyfikację tylko ze względu na use case. Nie byłby to pierwszy raz, że handheldowa odsłona Metroida była bardziej liniowa i została poporcjowana na mniejsze etapy. Return of Samus mniej trzymało za rączkę, ale przez wykorzystanie poziomu kwasu/lawy równie ewidentnie blokowało graczom przejścia.
Drugą, jasną stroną medalu Fusion jest SA-X. Wirusy X mają taką właściwość, że potrafią imitować wcześniej zainfekowane organizmy. Kopia Samus Aran z pełnym arsenałem broni to mrożący krew w żyłach przeciwnik. Pomysł na Nemesisa jak w Residencie nie był nowy, ale najlepsze momenty w grze to właśnie spotkania z SA-X. Muzyka się zatrzymuje. Słuchać tylko tupot SA-X odbijający się echem. Czasami wystarczy się zwinąć w kulkę i schować w kąt. Czasami trzeba ogłuszyć tego potwora, tą machinę i uciekać gdzie pieprz rośnie. Czasami SA-X weźmie z zaskoczenia. Scena w windzie Ciekawym akcentem też jest, że SA-X (piąty raz napisałem SA-X, teraz szósty) wygląda jak „poprawna” Samus. Przez infekcję wirusem nasza łowczyni nagród trochę się… um… zmieniła.
Co jest dobrym przejściem, żeby wspomnieć o grafice. Stylistyka Fusion jest dużo jaśniejsza i kolorowa. Nie wiem czy gra już była robiona z myślą o GBA SP, ale to pokazówka możliwości kieszonsolki. Pamiętam stacje demo SP z Zero Mission w niemieckich Toys’R’Usach. Na podświetlanych ekranach SP i Micro Metroidy do dzisiaj wyglądają przepięknie.
Podsumowując, Fusion boryka się z problemem wielu sequeli uwielbianych przez fanów „najlepszych” części – istotnie zmienia formułę rozgrywki, rezygnując z nacisku na eksplorację, co szczególnie podczas pierwszych paru przejść potrafi przyćmić świetnie rozwinięty opresyjny klimat gry dzięki dodaniu SA-X. Wraz z upływem czasu coraz bardziej doceniam wprowadzone zmiany w sterowaniu i kierunek w jakim seria poszła.
Metroid Fusion oprócz na GBA wyszedł też jako część programu ambasadorskiego na 3DSie oraz ukazał się na Virtual Console WiiU.
Jeszcze jedna rzecz na koniec… W PAŹDZIERNIKU WYCHODZI NOWY METROID JARAM SIĘ
See you next mission!