Moja przeprawa przez portfolio Nihon Falcom trwa w najlepsze! Dzisiaj padło na starocia z NESa – Faxanadu. Nazwa gry to sprytne (?) połączenie Famicom + Xanadu. Jako, że Falcom skupiali się swego czasu na komputerach osobistych to do stworzenia konsolowej odsłony zatrudnili Hudson Soft. Hudson z kolei zrobili własną grę, która z oryginalnym Xanadu ma już niewiele wspólnego.
Faxanadu na pierwszy rzut oka przypomina drugą część Zeldy. Jest to scrollowany action RPG umiejscowiony w bajkowym świecie. Bezimienny bohater-elf po długiej podróży wraca do swojego rodzinnego miasta, które zastaje w tragicznym stanie: rozwalone, wysuszone, z przygnębionymi mieszkańcami. Dowiaduje się od króla, że złe krasnoludy zaatakowały magiczne drzewo przynoszące dobrobyt i tak się zaczyna nasza przygoda ratowania świata.
Początkowo sterowanie wydaje się nieco drewniane, coś na wzór Castlevanii. Trzeba się chwilę przyzwyczaić do tego, że postać się rozpędza idąc i dłuższe skoki wymagają odpowiedniego rozbiegu. Ponadto przytrzymując przycisk ataku wykonuje się dwa ciosy mieczem, wygląda to trochę jak cięcie poprawione pchnięciem. Nasze możliwości ofensywne dopełnia parę rodzajów magii, co z kolei kojarzy się z drugą częścią Ys.
Design leveli jest mało skomplikowany, a mieszkańcy miast dają konkretne wskazówki gdzie iść. Hudson w ten sposób świetnie uchwycili ducha gier Falcomu. Jeśli miałbym wymienić jedną wspólną cechę wszystkich produkcji Nihon Falcom to właśnie ta prostolinijność i jasno określony cel w każdym momencie gry.
Elementem, który został z Xanadu to kupowanie kluczy jednorazowego użytku. Nie zdobywamy ich tak jak w innych grach, choćby w Zeldzie, znajdując je w skrzyniach czy pokonując przeciwników, tylko należy się zaopatrzyć w sklepiku zanim się ruszy w świat. Klucznika będzie się często odwiedzać, bo drzwi po każdym wyjściu z labiryntu ponownie się zamykają.
Na uwagę zasługuje też system sejwów i doświadczenia, który można eksploatować na swoją korzyść. Otóż, za nagromadzony exp nie zdobywa się leveli jak w tradycyjnych RPGach tylko tytuł nadawany przez kapłana w kościele, gdzie również zapisujemy stan gry (dostajemy hasło). Każdy tytuł ma przypisany do siebie kapitał startowy. Przykładowo Aspirant dostaje 500 sztuk złota, a Veteran już 2800. Łatwo rozkminić, że zamiast grindować 5,6k na miecz i tarczę to lepiej zresetować grę, kupić miecz, zapisać, znowu zresetować grę i kupić tarczę. Warto z tego „tricku” skorzystać, biorąc pod uwagę, że eq to jedyna możliwość wzmocnienia ataku i obrony naszego bohatera.
Faxanadu brakuje w porównaniu do oryginalnych Falcomowskich produkcji znakomitej grafiki i dźwięku. Soundtrack nie wyróżnia się ponad standardowe 8-bitowe plumkanie, kolorystyka to zlewająca się brązowo-zielona papka, a portrety postaci wyglądają pokracznie. Nie ma też ekscytujących walk z bossami, chociaż większość normalnych przeciwników jest bardzo dobrze zaprogramowana pod względem patternów.
Mimo pozostawiającej nieco do życzenia oprawy Faxanadu jest wciąż bardzo grywalną 8-bitową pozycją. Przede wszystkim nie jest nawet w połowie tak frustrująca jak większość aRPGów z tego czasu. Zawsze można mieć pod ręką parę potionów odnawiających cały pasek życia, dosyć łatwo nafarmić kasę na najmocniejszy czar i zbroje, a przez klarowność wskazówek jakie otrzymujemy rzadko zdarza się zaciąć. Gierkę na mój gust spokojnie można zestawić z takimi klasykami jak Castlevania czy Zelda. Dla samej wiadomości po śmierci warto było wydać te 500 Wii Pointsów:
Zero negatywnych myśli, za dużo dużo pozytywnych! R.I.P. Hudson Soft