Podsumujmy.
Stan walczył o specjalne prawo do posługiwania się definicją słowa "dewiacja" inną niż powszechnie przyjęta, a powodem było nielubienie czy osobisty zatarg z częścią społeczeństwa, które chciał objąć swoją autorską definicją na ich szkodę.
Argumenty, jakich do tego użył to:
a) homoseksualizm to dewiacyjne zachowanie seksualne, bo nie prowadzi do zapłodnienia (nie jest prokreacyjne)
Niestety w ten sam sposób dewiacyjne byłyby wszystkie inne formy zachowań heteroseksualnych, jak seks w gumce, a przecież w powszechnym rozumieniu słowa "dewiacja" takie nie są.
b) homoseksualizm jest nienaturalny
Zachowania homoseksualne obserwuje się u innych zwierząt niż ludzie. Zatem korelację działań lobby lgbt z pojawianiem się homoseksualistów w stadach ludzkich trzeba poprzeć przykładami działania zwierzęcych odpowiedników takich organizacji, na co brak oczywiście dowodów. Wobec tego ludzka homoseksualność jest tak samo naturalna jak każda inna zachodząca w naturze.
c) homoseksualizm jest nieestetyczny
To jest jedyny valid point. Nie można go właściwie odeprzeć, bo sądy estetyczne są z reguły arbitralne, dlatego to na nim właśnie Stan musiałby oprzeć swoje wnioskowanie.
Ergo Stan domaga się specjalnego traktowania -- prawa do używania odrębnej definicji słowa "dewiacja" wymierzonej przeciwko pewnej grupie ludzi i innych zwierząt z pobudek czysto estetycznych.
Jego roszczenia trzeba niestety oddalić, bo są nieracjonalne, ale dowiedzieliśmy się pośrednio, że Stan to dandys! Zawsze to coś. Co prawda był jeszcze czwarty argument "nie, bo nie" czy ",moja definicją jest mojsza i nie próbujcie mnie przekonać", ale dla dobra Stana lepiej go przemilczeć.
Ten post był edytowany przez tomasz dnia: 03 lipca 2018 - 08:09